naglowek

biografia
OKRES G£OGOWSKI
***
OKRES KRAKOWSKI

Akademia Krakowska
POWSTANIE AKADEMII KRAKOWSKIEJ
***
SCHOLASTYKA
I SPOSÓB NAUCZANIA NA UNIWERSYTETACH ¦REDNIOWIECZNYCH

dzia³alno¶æ naukowa
ASTRONOMIA
I ASTROLOGIA

***
GEOGRAFIA
I "MEDYCYNA"

***
LOGIKA I FILOZOFIA

Komentarz do metafizyki
ZNACZENIE EDYCJI TEKSTU - RYSZARD TATARZYÑSKI
***
COMMENTARIUS IN "METAPHYSICAM" ARISTOTELIS -
SPIS TRE¦CI

dodatki
INDEKS
WA¯NIEJSZYCH
DZIE£
G£OGOWCZYKA
WG HIERONIMA
SZCZEGÓ£Y

***
INDEKS
WA¯NIEJSZYCH
DZIE£
G£OGOWCZYKA
WG
FELIKSA
BENTKOWSKIEGO
(1814)

***
FRAGMENT
Z KRONIKI
D£UGOSZA
DOTYCZ¡CY
POWO£ANIA
UCZELNI
W KRAKOWIE

***
JAK SZUKAÆ JANA
Z G£OGOWA W
INTERNECIE
I
BIBLIOGRAFIACH

***
LEONARD
COX
MOWA POCHWALNA
[...]
NA CZE¦Æ
PRZES£AWNEJ
AKADEMII
KRAKOWSKIEJ
(1518)
***
BIBLIOGRAFIA
DO BADAÑ
NAD
JANEM
Z G£OGOWA

***
LITERATURA
CYTOWANA
I
WYKORZYSTANA
PRZY
TWORZENIU
STRONY

linki

LICZNIK ODWIEDZIN

STRONA G£ÓWNA

KONTAKT:
Micha³ Urbanowski
urbanowski.michal@wp.pl

LEONARD COX, Mowa pochwalna (...) Anglika na cze¶æ przes³awnej Akademii Krakowskiej - przek³ad Ma³gorzaty Wysockiej.

Je¶li sam Cyceron, ¼ród³o mleczne wymowy rzymskiej - i ¿e powtórzê za nim samym - "szpik wymownego przekonywania", czêsto odczuwa³ niepokój w chwili, gdy zaczyna³ przemawiaæ, jak¿e wielkie winno byæ teraz moje zmieszanie, jak¿e wielka obawa! Nie jestem przecie¿ godzien miana mówcy. W¶ród licznie zgromadzonych widzê tu oto wielu dostojnych senatorów i mê¿ów celuj±cych we wszystkich dziedzinach nauk. Oczy ich zwracaj± siê teraz na mnie, jakby w oczekiwaniu czego¶ wa¿nego. Mam przemawiaæ w ich obecno¶ci, a przecie¿ znalaz³bym miêdzy nimi wielu, którzy przewy¿szaj± mnie pod ka¿dym wzglêdem i s³usznie wy¶miaæ mog± nieudolno¶æ moj±, a raczej propetejan kaj tin anojan, czyli lekkomy¶lno¶æ i g³upotê. Nie mogê bowiem równaæ siê z nimi, a jednak chcia³bym ten ciê¿ar na moich barkach utrzymaæ. Lecz ja, czcigodni ojcowie, nie podj±³bym siê tego zadania, gdyby nie sk³oni³ mnie do tego gor±cy zapa³. Mam nadziejê, ¿e bêdzie mi on sprzyjaæ, pragnê bowiem daæ jaki¶ dowód mi³o¶ci i przywi±zania do tej oto przes³awnej Akademii, czy Stoi lub raczej Liceum, a zw³aszcza do samych Aten (mam tu na my¶li macierz nasz±, Kraków), które w sobie przymioty wszystkie ³±cz±. Zachêci³a mnie te¿ szczególnie szlachetno¶æ wasza i g³êboka m±dro¶æ. Ta pierwsza sprawia, ¿e za najmniejsz± zas³ugê wielkimi odp³acacie dobrodziejstwami, druga za¶, ¿e ¼ród³a wszystkich rzeczy wybornie znacie a ka¿d± z nich okre¶liæ potraficie doskonale [...] Bêdê wiêc mówiæ o chwale naszej najlepszej i najszlachetniejszej Macierzy, a tego ka¿dy dobry cz³owiek chêtnie s³ucha. Oddajê siê ca³kowicie w jej opiekê, swoj± zarazem ofiaruj±c. Choæ s± to sprawy, których nie mogê wy³o¿yæ tak jasno, jak na to zas³uguj±, we¼cie jednak pod uwagê moje nastawienie, a nie rzecz sam±, i raczcie teraz wys³uchaæ mnie równie ³askawie i ¿yczliwie jak innych. Przede wszystkim ta oto matka nasza, stolica kwitn±cego królestwa polskiego, wielkie miasto, najludniejszy o¶rodek kupiectwa w tym kraju i, co szczególnie wa¿ne, wszelkich sztuk he krene kalliste kaj glykerotate, czyli ¼ród³o najpiêkniejsze i najs³odsze, z którego czerpie siê obficiej ni¿ z Pegazowego, zarówno dziêki uroczemu po³o¿eniu, jak przepiêknym budowlom, zostawi³a daleko w tyle inne miasta polskie. Ona te¿, choæ i tak pe³na chwa³y, niemniej do wieñca swej s³awy doda³a jeszcze to szczê¶liwe i wielkie wydarzenie: gdy os³abione pañstwo chrze¶cijañskie Czechów upad³o, jak kochaj±ca matka przyjê³a dobrowolnie wygnañców - mi³o¶ników nauki i uczonych - i z rado¶ci± udzieli³a im schronienia. Uczelnia ta bowiem pod nader pomy¶ln± wró¿b± powsta³a w roku 1400 od narodzenia Chrystusa, nios±cego pomoc w nieszczê¶ciach. Od dnia powstania tak ¶wietnie wszystkimi naukami zab³ysnê³a, tak jasne promienie wiedzy we wszystkie ¶wiata strony rozes³a³a, ¿e w¶ród kwitn±cych i wspania³ych nauk ¶wiata chrze¶cijañskiego zas³u¿enie cieszy siê wyj±tkowym i powszechnym uznaniem. Nic te¿ dziwnego, ¿e rozwinê³a siê nadzwyczaj pomy¶lnie, skoro za³o¿ona zosta³a pod tak znakomitymi auspicjami - mam tu na my¶li najlepszego z w³adców - W³adys³awa, którego prze¶wietnej s³awy nigdy nie zapomn± pó¼niejsze pokolenia. Ten najznamienitszy i najszlachetniejszy z królów nie tylko wzi±³ chêtnie pod swoj± opiekê chyl±ce siê ku upadkowi nauki, lecz tak¿e hojnie obsypa³ tê szczê¶liw± Akademiê darami i obdarzy³ wielkimi, godnymi swego majestatu przywilejami. Wybudowano tu kolegium, które starano siê u¶wietniæ nie tyle przepychem i bogactwem ozdób, co s³aw± i wiedz± uczonych mê¿ów. Tryskaj± tu najczystsze i najobfitsze ¼ród³a ¶wiêtej filozofii i sztuk wszelkich. Niezliczone rzesze u ¼róde³ tych pragnienie swoje zaspokoi³y.

co dzieñ wychodz± st±d ludzie w ró¿nych s³awnych naukach wykszta³ceni. Aby je po kolei przedstawiæ, zaczniemy od gramatyki, która - co do tego wszyscy siê zgadzaj± - g³ówn± gra rolê. Bez jej wsparcie nie mo¿na przecie¿ dotrzeæ nigdzie. Zamys³em naszym, znamienici mê¿owie, jest wykazaæ, ¿e od samego pocz±tku nauki otaczane by³y tutaj niezwyk³± trosk± i dba³o¶ci±, dziêki czemu Macierz nasza mia³a i ma nadal uczonych, którzy ¶mia³o z cudzoziemskimi równaæ by siê mogli. Skoro przedstawiamy to wedle si³ naszych jasno i zwiê¼le, zakoñczymy przedmowê. Nie s±d¼cie, ¿e pragnê ogarn±æ wszystkich, którzy za zgod± nauczycieli uzyskali z ³atwo¶ci± palmê zwyciêstwa w studiach nad przes³awnymi sztukami. Wymaga³oby to wiêcej trudu - ¿e pos³u¿ê siê s³owami mego Poliziana - ni¿ zbieranie li¶ci Sybilli. Spo¶ród tak wielu przedstawiê jednak kilku, którzy stanowi± ¿ywy dowód, ¿e ta oto s³ynna ¿ywicielka nauk, je¶li nie przewy¿sza innych uczelni szczyc±cych siê równie¿ wspania³ymi tytu³ami, to na pewno pod ka¿dym wzglêdem chwa³± im dorównuje. Jak¿e ¶wietnie, o Muzy, zas³u¿yli siê dla mowy ³aciñskiej wielce uczeni mê¿owie, synowie tak wspania³ej Macierzy! Oni to, skoro ju¿ tu sami obficie nauk zaczerpnêli, ochoczo powstali przeciw ciemnocie i pokonali j± siln± rêk±. Chêtnie wymieni³bym teraz ich imiona, gdybym nie by³ pewien, ¿e jest to ca³kiem zbyteczne, poniewa¿ wszyscy dobrze je znaj±. W ¿adnym razie jednak nie mogê pomin±æ ich milczeniem wymieniaj±c przedstawicieli innych umiejêtno¶ci. Albowiem czy kiedykolwiek zajmowa³ siê z powodzeniem jak±¶ nauk± kto¶, kto zlekcewa¿y³ gramatykê - ten klucz do wszystkich innych dziedzin wiedzy? Ponadto jest tu wielu ¶wietnych znawców literatury nie tylko ³aciñskiej, ale i greckiej. Je¶libym chcia³ wspomnieæ tylko ich imiona, to obawiam siê, ¿e dzieñ by siê skoñczy³, nim dotar³bym szczê¶liwie do upragnionej mety. Wprawdzie wielka to chwa³a naszej Macierzy, lecz, wyznajê, jest ona wspólna wielu miastom Italii, Francji, Niemiec, Brytanii i innych krajów. Szlachetne nauki bowiem kwitn± teraz wszêdzie. Lecz jak s±dzicie? Komu bardziej sprzyja³ m±dry Katon - Cezarowi czy Pompejuszowi? Otó¿ w³a¶nie on zgadza³ siê z tym, ¿e ¿aden z nich nie jest lepszy, lecz s± sobie równi. A Cezar nie móg³ ¶cierpieæ nawet równego sobie.

zajmijmy siê teraz logik±. Bada ona istotê prawdy i fa³szu, si³± rozumu poznaje, czemu nale¿y daæ wiar±, a co odrzuciæ, czemu powinni¶my przytakn±æ, a czemu zaprzeczyæ. Wskazuje nam te¿ metodê w³a¶ciwego prowadzenia dysput, czyli uczy kojarzyæ teoriê z przedmiotem rozwa¿añ, tak je ³±czyæ i trafnie przedstawiaæ, ¿eby ze s³ów samych wynikn±æ musia³o to, co sobie zamierzyli¶my. Je¿eli¶ tê umiejêtno¶æ posiad³, stoi przed tob± otworem droga do pozosta³ych sztuk, lecz je¶li jej zaniedba³e¶, ¿adnej innej nie opanujesz. Dla filozofa wiedzieæ znaczy poznawaæ rzecz poprzez jej przyczynê i jest to jedyna metoda, która wiedzie do postêpów. Dialektyka, pokonuj±c cierpliwie wszelkie trudno¶ci tej sztuki, sama wyra¼nie wskazuje, jak wiele wnosi jej poznanie do znajomo¶ci wszystkich dziedzin wiedzy i jak bardzo przeszkadza nam jej brak. S±dzê, ¿e nie ma w¶ród was nikogo, kto by o tym nie wiedzia³. A je¶³iby trzeba by³o na to ¶wiadectwa - choæ wiem, ¿e tego nie oczekujecie, zw³aszcza ¿e wybornie ca³± rzecz znacie - to us³yszcie, ¿e dostarcz± go mê¿owie, którzy dzier¿± prym w¶ród uczonych. Oto ¶wiêty Augustyn, wielki doktor naszej wiary i, jak powiadaj±, filar ko¶cio³a katolickiego, mówi: "Dialektyka to sztuka nad sztukami, wiedza nad wiedzami, bez której nie mo¿na doskonale poznaæ ¿adnej innej". Oto i ów s³awny ksi±¿ê wymowy rzymskiej [Cyceron - przyp. M.W.], s³uchajcie proszê, co mówi w pierwszej ksiêdze O powinno¶ciach: "Kto najlepiej poznaje, co w ka¿dej sprawie jest najbli¿sze prawdy, kto najbystrzej czy najszybciej potrafi dostrzec i wyja¶niæ kierownicz± zasadê danego zjawiska, tego s³usznie zwyk³o siê uwa¿aæ za najroztropniejszego i najmêdrszego". Kto sztukê tê posi±dzie, tego nic nie zwiedzie, ten nigdy nie pope³ni b³êdu. A kto twierdzi, ¿e dialektyka tego nie zapewnia, szybko zdradzi siê, ¿e nigdy nie czyta³ Arystotelesa. I my tak¿e mamy w tej sztuce naszego Chryzypa, którego z pewno¶ci±, nie bez wielkiej rado¶ci i wiecznej chwa³y naszej uczelni, mogliby¶my Grek± czy Italom pokazaæ. Ci pierwsi logikê wynale¼li, rozwinêli i w pismach doskonale wy³o¿yli, dziêki drugim za¶ ksiêgi te mamy, czytamy i rozumiemy. A przecie¿ ile kosztuje to wysi³ku, ile nieprzespanych nocy, ile zw±tpienia! Dziedzina to bowiem bogata, a przy tym wiele w niej niejasnych s³ów i my¶li. Mimo to nasz uczony z ³atwo¶ci± to bezkresne morze przep³yn±³. Pozostawi³ w spu¶ci¼nie podrêcznik, z którego w ci±gu kilku dni, a có¿ dopiero w ci±gu tygodnia, mo¿na tak siê wyuczyæ, ¿e by³by¶ w stanie z ka¿dym podj±æ otwart± walkê nie jak pocz±tkuj±cy, lecz jak do¶wiadczony w bojach ¿o³nierz; potrafi³by¶ tak¿e - ¿e powtórzê za Polizianem - zaciskaæ wêz³y nie do rozpl±tania, rozwi±zywaæ za¶ takie, których dot±d nikt nie rozwik³a³ i rozwik³aæ nie móg³. Niech¿e mu teraz przeciwstawi± swego Jerzego z Trapezuntu, Vallê i innych, którzy staraj±c siê o zwiêz³o¶æ pogr±¿yli czytelnika w gêstych ciemno¶ciach. Tymczasem G³ogowita (bo tak go nazywaj±) do zwiêz³o¶ci dodawa³ ³atwo¶æ, do ³atwo¶ci czysto¶æ mowy ³aciñskiej, do czysto¶ci wdziêk i jêdrno¶æ zdañ. Lecz po có¿ go wspominam, skoro jest tu wielu nie gorszych od niego i on sam pewnie odda³by im chêtnie palmê zwyciêstwa, gdyby tylko przebywa³ w¶ród ¿ywych. Z waszym przyzwoleniem wymieniê imiona kilku z nich. W tym rodzaju walki mamy tu trzech bardzo dzielnych i do¶wiadczonych zapa¶ników przed którymi nie ukryje siê ¿adna, choæby najsprytniejsza sztuczka przeciwnika: Jan Leopolita, Micha³ z Olsny i Jakub z Kleparza, wielce uczeni profesorowie sztuk, mê¿owie, których nie bez s³uszno¶ci wy¿ej zaiste nale¿y ceniæ ni¿ Marka Warrona. Albowiem, choæ jako pierwszy wy³o¿y³ on dialektykê po ³acinie, to nigdy nie zg³êbi³ wszystkiego tak dok³adnie, tak jasno i z tak± staranno¶ci± jak nasi uczeni. ¯adnego problemu nie pozostawiaj± oni bez rozwi±zania, lecz wszystkie po kolei szczegó³owo rozwa¿aj±c wyk³adaj± jasno i przejrzy¶cie. Na Boga, ilu nam oni przestawiaj± Plancjuszów, Kalcydiuszów, Porfiliuszów, Jamblichów, Symplicjuszów! W¶ród nich ujrza³by Arystoteles nowe pokolenie filozofów nie mniej liczne ni¿ potomkowie Trojan, których Anchizes na Polach Elizejskich Eneaszowi pokaza³. I jak on wskaza³ synowi przysz³ych bohaterów, tak tu badanie prawdy i fa³szu pozwala przewidzieæ (a zapewnia to jedynie dialektyka) mistrzów najbystrzejszych i obdarzonych sokolim, ¿e tak powiem, wzrokiem, nie gorszych wcale od Leliusza i innych staro¿ytnych mêdrców.

Lecz oto ci±gn± mnie za uszy Retoryka i Poezja w obawie, bym ich najlepszych w tym mie¶cie "¿o³nierzy" nie pomin±³ milczeniem. Uzna³em wiêc za stosowne powiedzieæ kilka s³ów o samej retoryce i poezji, a nastêpnie o tym, jak wybitnych mistrzów sztuki te tutaj posiadaj±. Dziêki gramatyce poprawnie mówimy, dialektyka wspiera poprawne wypowiedzi silnymi argumentami, retoryka za¶ pozwala wyg³osiæ je ozdobnie i z pewnym dostojeñstwem. Okre¶lamy j± jako umiejêtno¶æ dobrego mówienia, jako ¿e - pos³u¿ê siê tu s³owami Beroalda - opiera siê na szlachetno¶ci stylu, jej si³± jest elegancja, ozdob± za¶ - wspania³o¶æ. Za jej spraw±, dziêki jej potêdze wszystko staje siê s³awne i wielki. Có¿ innego z³±czy³o ludzi w spo³eczno¶ci? Có¿ innego sk³oni³o ich do ¿ycia publicznego ni¿ si³a wymowy? A kiedy plebejusze rzymscy zbuntowali siê przeciw patrycjuszom i zbrojnie zajêli okolicê rzeki Anio, có¿ innego do miasta ich odwo³a³o jak nie ¶wietna wymowa Waleriusza? Nie wspomnê tu o Marku Antoniuszu, pominê Pizystrata: pierwszy z nich si³± wymowy tak odmieni³ i u³agodzi³ najzacieklejszych swych wrogów, ¿e bez szwanku unikn±³ obna¿onych ju¿ i skierowanych w niego mieczy, drugi natomiast dziêki g³adkiej i wspania³ej wymowie wci±gn±³ w niewolê Ateñczyków, sk±din±d rozwa¿nych obywateli. Po có¿ mówiæ o staro¿ytnych Rzymianach, którzy tak dalece szanowali sztukê wymowy, ¿e - jak za¶wiadcza Korneliusz Tacyt - nikt w ich pañstwie nie doszed³ do w³adzy, je¶li pozbawiony by³ elokwencji. Wystarczaj±co dobitnym tego przyk³adem jest dla nas Cyceron, którego s³usznie nazywa siê ¼ród³em i s³odycz± mowy ³aciñskiej, prawodawc± krasomówstwa, ksiêciem mówców rzymskich. Czy¿ móg³ on, pytam, che³piæ siê rodowodami i pokazywaæ maski przodków, czy¿ mo¿na by³o ceniæ go za to, ¿e wywodzi³ siê ze staro¿ytnego rodu? A przecie¿ choæ pochodzi³ ze skromnej rodziny, dziêki urokowi stylu, przedziwnej sile oddzia³ywania i niespotykanemu artyzmowi osi±gn±³ jednak najwy¿sze w Rzymie godno¶ci. Przypomnijcie sobie Wiktorinusa z Kartaginy, którego Rzymianie za doskona³± bieg³o¶æ w retoryce z najwy¿sz± chwa³± uczcili br±zow± statu± na forum. Nie zapominajcie te¿, jak to Gorgiasz kwiecist± wymow± zas³u¿y³ sobie w Atenach na nagrody pañstwowe i, jak powiadaj±, na wcale niema³e roczne wynagrodzenie.

ale i poezja nie mniejszej by³a godna chwa³y. Jak powiada bowiem Cyceron, ów zdrój wymowy rzymskiej, poeta jest "blisko spokrewniony z mówc±; musi on nieco ¶ci¶lej stosowaæ siê do miary wierszowej, ma jednak wiêksz± swobodê w doborze s³ów." Poza tym za¶ poeta ozdabia zdania podobnymi ¶rodkami, takimi samymi niemal jak mówca. Jak po¶wiadcza ten¿e Cyceron w Tuskulankach, w Grecji poezja by³a najdawniejsz± sztuk±. Pozwolê wiêc sobie powtórzyæ za nim: "Homer i Hezjod ¿yli przed za³o¿eniem Rzymu, a Archiloch za panowania Romulusa". ¯yli te¿, przekazano, i wcze¶niej w Grecji poeci, a mianowicie Linus i Orfeusz, o których tak napisa³ Wergiliusz w Bukolikach: "Nie pokona mnie pie¶ni± ani Trak Orfeusz, ani Linus, choæby pierwszemu z nich matka Kaliope, drugiemu ojciec, piêkny Apollo pomaga³". Powiadaj± te¿ niektórzy, ¿e w tym samym czasie ¿y³ Muzeus. By³o to wtedy, gdy w Italii sprawiedliwo¶ci± ja¶nia³y rz±dy Pikusa, we Frygii za¶ - Laomedonta, ojca Priama. Podobno tak¿e Moj¿esz, Izajasz, Jeremiasz, Dawid i Salomon uk³adali pie¶ni. Lecz wiadomo z wszelk± pewno¶ci±, ¿e Grzegorz z Nazjanzu pisa³ wiersze, ¿e równie¿ jego uczniowi Hieronimowi zajêcie to sprawia³o przyjemno¶æ, a niekiedy nawet w swoich dzie³ach wiersze umieszcza³. Nikt wreszcie nie zaprzeczy, ¿e poetami byli te¿ Juwenkus i Prudencjusz, papie¿ Pius, nosz±cy przedtem imiê Eneasza Sylwiusza, Hermalaus Barbarus, patriarcha Akwilei oraz wielu innych kap³anów Ko¶cio³a Bo¿ego. Poezja to boski dar, a poetami opiekuj± siê bogowie, jak pisze Owidiusz: "A nas ¶wiêtymi zw± wieszczami i ulubieñcami bogów" oraz: "Jest w nas bóg, z jego woli ogarnia nas zapa³; tu ma swe ¼ród³o ¶wiêtego umys³u poryw". Równie¿ Lukan powiada: "O, ¶wiêty i wielki jest trud poetów". Erazm z Rotterdamu, chluba literatury, m±¿, który zaiste wart jest wielu ludzkich pokoleñ, porównuje poetów do ³abêdzi. S³ów jego nie zmieniê ani trochê, s± one bowiem tak wytworne, g³adkie, piêkne, soczyste i tak dostojne, ¿e nic nie mo¿na by wyraziæ bardziej wykwintnie i ozdobnie. Wys³uchajcie, proszê, pe³nych wdziêku wierszy, które poeta zadedykowa³ arcybiskupowi Canterbury: "Trafnie Maro uczony poetów zwie ³abêdziami, Williamie, ty biskupów wielka dumo. Przedziwne to bowiem, ¿e zrz±dzeniem boskim poety i ³abêdzia cechy zgadzaj± siê z sob±: ¶nie¿na biel obu im wspólna - jeden l¶ni mleczn± piór bia³o¶ci±, drugiego serce w oczach Muz jest bia³e; i obaj mili Febowi. Jednako czyste rzeki kochaj± i brzegi traw± poros³e. Obaj te¿ ¶piewaj±". Si³a poezji rzeczywi¶cie tak wielka jest i niezmierna, ¿e zmusza ludzi i bogów, aby j± pokochali. S³usznie wiêc powiedzia³ Horacy: "Pie¶ni± przeb³agaæ mo¿na niebian, pie¶ni± - cienie zmar³ych". Mog³aby i nasza Macierz mieæ swojego Erazma, gdyby okrutnym zrz±dzeniem losu nie odeszli od nas na zawsze s³awni mê¿owie, synowie tego miasta i Akademii, Erazm Morstin i Erazm Beck. Pierwszy z nich, znakomitego rodu potomek, do chwa³y tak wspania³ej rodziny gor±co pragn±³ dodaæ nie¶mierteln± s³awê nauk. Drugi za¶, m±¿ bystrego umys³u, tak po³±czy³ sztukê wymowy z m±dro¶ci± i tak ¶wietnie rozwija³ siê w obu dziedzinach, ¿e - przysi±g³by¶ - wdziêcznym stylem przewy¿sza³ wytwornego Poliziana, a wykszta³ceniem filozoficznym górowa³ - rzek³by¶ - nad samym Ficinem. Tak¿e tu pojawiaj± siê bujne talenty, które przedwcze¶nie wydar³a nam, niestety, bezlitosna Parka. Jan z Szadka, profesor teologii, w sztuce poetyckiej odznacza³ siê takim wdziêkiem, wykwintem i elegancj±, ¿e mo¿na znale¼æ zaledwie kilku, którym ustêpowa³. Jan Ruthenus: jego wiersze pe³ne s± uroku i ja¶niej± piêknem, nikt, kto mo¿e wydawaæ s±dy o literaturze, nie zaprzeczy, ¿e ca³y powab i czar Owidiuszowy sp³yn±³ do dzie³ tego cz³owieka. Wreszcie Pawe³ z Krosna, który bogactwem talentu wcale nie ustêpowa³ nawet staro¿ytnym. Lecz wszyscy oni spoczywaj± ju¿ w b³ogim pokoju, pozostawmy ich wiêc na Polach Elizejskich i wspomnijmy krótko o ¿yj±cych.

Nieprzebrany ich t³um przyt³acza mnie! Có¿ mam czyniæ? Którêdy i¶æ? Dok±d siê zwróciæ, gdzie nie napotka³bym poetów, historyków i mówców bez liku? Ale skoro czas nie pozwala nam zrobiæ tego, co chcemy, s±dzê, ¿e trzeba czyniæ tak, jak mo¿emy. Wymieniê zatem przynajmniej dwóch; mê¿owie ci stanowi± niezbity dowód, ¿e to, co w³a¶nie powiedzia³em, jest prawd±. Pierwszy to Jan Sacranus, kanonik katedry krakowskiej. Jak wyró¿nia siê on w sztuce wymowy, ¿e pominê nauki wyzwolone, dobitnie ¶wiadcz± pe³ne pobo¿no¶ci dzie³a tego znakomitego autora. S±dzê, ¿e chwaliæ je, to - jak mówi± - jakby s³oñcu ¶wiat³a przydawaæ. Drugi za¶ - to Andrzej Krzycki, poeta tak uczony, wytworny, mi³y, o tak wdziêcznej mowie i wspania³ym stylu, ¿e je¶libym mia³ tego mê¿a uczciæ godnymi jego zas³ug pochwa³ami, "pierwej by Wesperus zawar³ wrota dnia na Olimpie". Chwalebna, wielce chwalebna jest wasza, senatorowie, zasada! Zarówno bowiem uznali¶cie, ¿e nie ma nic marniejszego ni¿ lotne s³owa, gdy nie tkwi w nich ¿adna my¶l, ¿aden owoc ukrytej sztuki, jak za najwiêkszy wystêpek uwa¿acie tak cenne per³y wrzucaæ w b³oto.

Dlatego te¿, przysparzaj±c wam czci, kwit³y tu zawsze szlachetne sztuki, zawsze bowiem, z zachowaniem rozs±dnego umiaru, prawie na równi szanowali¶cie m±dro¶æ i wymowê. Szczê¶liwa ta uczelnia nadzwyczaj czêsto przyci±ga³a z odleg³ych krajów cudzoziemców ¿±dnych jej poznania. Pozyska³a sobie w ka¿dym razie wielkiego mówcê, Jana Sylwiusza Amato z najdalszych krañców Sycylii, który przez wiele lat naucza³ tu literatury, a zarazem z niezwyk³± trudnych nauk straw± umys³ swój syci³. Z Italii te¿ wezwa³a s³awnego mówcê i poetê Konstacjusza, ¶wietnego znawcê literatury greckiej i ³aciñskiej, cz³owieka obdarzonego wielkimi cnotami. Lecz nie brak tu i Niemców, którzy bez wahania synami tej Macierzy siê uznali. Pierwszy z nich to s³awny Konrad Celtis, którego wdziêczne wiersze mi³osne czêsto wprawia³y w podziw i w dr¿enie serca Italów. Nastêpny - to godny jego uczeñ, Corvinus, który umia³ "pie¶ni± wstrzymywaæ bieg rzeki, ¶piewem z gór sprowadzaæ zas³uchane dêby". Trzecie miejsce w tym szeregu zajmuje Babel: heroldami jego wykszta³cenia i talentu, nawet gdybym pomin±³ je milczeniem, s± dzie³a tego autora spisane nie tylko proz±, ale i wierszem. Komu mi³a jest wspania³a wymowa, kto szuka po¿ytku, ten "czyta je dniem, czyta je noc±". Dalej nasz Wac³aw, rzadka zaiste nie tylko waszego miasta, lecz i ca³ego ¦l±ska ozdoba: nadzwyczaj bieg³y w jêzyku hebrajskim, w grece i ³acinie, tak dog³êbnie pozna³ tajemnice natury, tak poj±³ istotê i w³a¶ciwo¶ci ka¿dej rzeczy, ¿e, na Boga, by³ on chyba powiernikiem samej natury. Nie mo¿na te¿ pomin±æ tu Jana Dantyszka, znakomitego doktora praw obojga, sekretarza Najja¶niejszego Króla Zygmunta, uwieñczonego przez majestat cesarski, mianowanego palatynem i rycerzem pasowanym: odznacza siê tak wielk± si³± wymowy, posiada tak wybitny talent poetycki, ¿e zaiste mo¿na siê wahaæ, czy uznaæ go raczej za dostojnego mówcê, czy te¿ za pe³nego wdziêku poetê. Najbli¿sze mu miejsce zajmuje najszlachetniejszy ze wszystkich Agrykola, mówca pe³en swady, przez naj¶wiêtszy cesarski majestat obdarzony za swe zas³ugi wawrzynem ku wielkiej rado¶ci wszystkich. Wreszcie niezawodny sprzymierzeniec wszystkich uczonych, Jodok Ludwik Decjusz, ¶wietniejszej godny chwa³y ni¿ ta, któr± mo¿e ofiarowaæ moja nieudolno¶æ. Lecz nadejdzie czas, a przeczuwam, ¿e nast±pi to nied³ugo, kiedy bêdzie rzecz± ogólnie wiadom±, jak bardzo sprzyja on dobrym ludziom, zw³aszcza za¶ tej s³awnej uczelni. Dalej - godni nie mniejszego szacunku Bart³omiej z Wroc³awia, Grzegorz ze Stawiszyna i Ambro¿y de Baruth, wspaniali zaiste znawcy literatury: ich tak¿e nie pozbawia³bym nale¿nych pochwa³, próbujê jednak w ten sposób jakby "ko¶æ s³oniow± czernid³em bieliæ". Aby wiêc nie zatrzymywaæ was zbyt d³ug± przemow±, do¶æ ju¿ o retoryce i poezji.

Za nimi idzie arytmetyka, jak powiadaj± niektórzy - dar Minerwy. S± i tacy, którzy uwa¿aj±, ¿e zosta³a wynaleziona przez Fenicjan, inni znów twierdz±, ¿e Egipcjanie pierwsi nauczyli siê umiejêtno¶ci liczenia od Abrahama. Grecy, jak s±dzi wielu, wynalezienia abakusa zawdziêczaj± Pitagorasowi, Dionizjusz za¶ przypisuje tê zas³ugê Linusowi. Prorotagoras natomiast, jak podaj±, uczyni³ z arytmetyki naukê i sztukê. Niektórzy mówi±, ¿e do jej rozwoju szczególnie przyczyni³ siê Nikomachos, a nauki jego wy³o¿y³ po ³acinie Boecjusz. Jak¿e jasn± tedy jest rzecz±, ¿e arytmetyka dzier¿y prym w¶ród nauk matematycznych, skoro wszystkie pozosta³e nie mog± siê bez niej obej¶æ, podczas gdy ona sama ¿adnej z nich nie potrzebuje. Niewiele zaiste rzeczy mo¿e istnieæ bez liczby, wagi i miary, a nawet sam najwy¿szy twórca - Dzeus hypsibremetes, hos hypertata domata najej kaj pater andron te thon te - czyli Jowisz grzmi±cy z wysoko¶ci, który mieszka w niebiañskim pa³acu, ojciec bogów i ludzi, jak powiada prorok, stworzy³ wszystko zachowuj±c liczbê, miarê i ciê¿ar. A jak potwierdza Landinus, m±¿ wielce uczony, pitagorejczycy i platonicy s±dz±, ¿e prócz dusz nie ma nic doskonalszego nad liczby, zw³aszcza ¿e bóg najwy¿szy zbudowa³ wszystko wedle nastêpstwa i proporcji liczb i figur i tak rozdzieli³, ¿e wszystko zawiera siê w liczbach i figurach geometrycznych. Pitagoras bowiem rzecze, ¿e z jedno¶ci powstaj± liczby, z liczb punkty, z punktów linie, z linii figury p³askie, z p³askich przestrzenne, z tych cia³a sta³e, a z nich czê¶ci, z których sk³ada siê ¶wiat. Liczba, jak podaje Boecjusz, z³o¿ona jest z jedno¶ci i jak jedno¶æ nie stanowi liczby, lecz jej pocz±tek, tak i jeden jest bóg - król i ojciec wszystkiego. On to, sam nie stworzony, s³owem powo³a³ do ¿ycia wszystko, on - pocz±tek wszechrzeczy, który sam istnieje bez pocz±tku. Z natury jest niepodzielny, od niego, za jego spraw±, w nim wszystko. S³uszne s± s³owa Wergilego: "Od Jowisza pocz±tek, o Muzy, Jowisza wszystko jest pe³ne. Gdyby tylko równie dobrze zna³ owego Jowisza najlepszego i najwiêkszego, jak zrêcznie to wyrazi³, i to Tego Jedynego, w którego my wierzymy i którego wiarê wyznajemy! I tak twierdzimy, ¿e jeden istnieje ¶wiat, jedno S³oñce, jeden Ksiê¿yc, jedno primum mobile, które okre¶lonym i sta³ym tokiem w ci±gu dwudziestu czterech godzin powoduje obrót wszystkich innych cia³ niebieskich wokó³ Ziemi. [...] Pierwsza za¶ liczba, dwa - po grecku dyas - pierwsza forma równo¶ci, z dwóch jedno¶ci siê sk³ada. Pierwszy za¶ podzia³ wszechrzeczy to podzia³ na stwórcê i na to, co stworzone. A w¶ród dialektyków za najlepszy uwa¿a siê podzia³ dwoisty albo taki, który mo¿na sprowadziæ do dwudzielno¶ci. Po có¿ mam mówiæ, ¿e ów s³awny Prometeusz i, jak powiada Lukian, panteon basileus ton theon, czyli król wszystkich bogów, wynalaz³ tê liczbê dla ochrony i zachowania rodzaju ludzkiego. Tworz±c bowiem cz³owieka wydoby³ z niego drug± jedno¶æ, kobietê, i po³±czy³ ich nierozerwalnym wêz³em, ka¿±c im wzrastaæ i rozmna¿aæ siê. Tylko dwie s± wewnêtrzne zasady rzeczy: materia i forma. Dwojakie jest ¿ycie - kontemplacyjne i czynne. Dwa s± prawa od Boga przekazane: dawne, które Moj¿esz wskaza³ ¯ydom, i nowe, które objawi³ wiernym sam Chrystus, prawdziwy i jedyny Syn Bo¿y, a zarazem Bóg i Zbawiciel wszystkich, aposto³owie za¶ nauczali owego prawa w ca³ym ¶wiecie. Niejedno jeszcze mogê w ten sposób opowiedzieæ, lecz powróciæ muszê do mego zadania przypominaj±c najpierw, co pisze Alkuin w Epitoma: "Liczba, która jest czê¶ci± matematyki, niema³o ma istotnego znaczenia dla ducha, prowadz±c do poznania pierwszego bytu i substancji oraz do usuniêcia wszelkiego b³êdu w poznawaniu rzeczy postrzeganych zmys³ami." [...] W dziedzinie tej widzimy jasne i przejrzyste dzie³a wielu synów naszej Macierzy. Ale gdzie, pytam, s± tu gorsi od najbardziej nawet bieg³ych w tej sztuce?

Stanis³aw z Krakowa, Miko³aj z Tuliszkowa i Miko³aj z Wi¶licy [nazwisko chyba zniekszta³cone - przyp. M.W.] z nie mniejszym zapa³em zajmowali siê geometri±. Alkuin nie waha³ siê nazwaæ j± najpo¿yteczniejsz± ze sztuk, s³usznie zaiste, bo z jej pomoc± mierzymy niebo i ziemiê, a nastêpnie w naturalny sposób dochodzimy do badania spraw wy¿szych.

Z geometri± ³±czy siê te¿ geografia. Kto kiedykolwiek móg³ lepiej lub bardziej uczenie opisaæ l±dy, dna mórz, wynios³e szczyty gór? Dalej - na za³amaniach ska³, na wszelkich odleg³o¶ciach miêdzy krainami i innych tego rodzaju rzeczach znaj± siê tak dok³adanie, ¿e - wydaje siê - ani na palec, ba, ani o w³os najcieñszy nie myl± siê w swych obliczeniach.

Naukê za¶, która poucza o ruchach na niebie, o torach gwiazd wêdruj±cych zwanych planetami, o ich wzajemnych stosunkach, o koniunkcjach i opozycjach, o wp³ywie jednych planet na drugie i o niezliczonych innych tego rodzaju rzeczach - astronomiê - tak pojmuj±, tak rozumiej±, o owych sprawach tak uczenie rozprawiaj± i tak rzetelnie wyk³adaj±, ¿e odrodzi³ siê w nich chyba sam Ptolemusz, Kleomades, Proklos, Teon, Pozydoniusz, Eratostenes, Hippach, Aratos, Cenzorinus, Marek Maniliusz, Nigidusz Figulus, Marek Warron, Maternus, Gajusz Sulpicjusz i inni s³awni astronomowie. A je¶li byli inni, którym nauki matematyczne przysporzy³y s³awy u potomnych, to nale¿eli do nich Jan Regiomontanus, Miko³aj Kuzañczyk, Jerzy Peuerbach, Jan Stofler - tak¿e i mój nauczyciel, Jerzy Kolinicjusz z Wiednia i s³awni wychowankowie naszej Macierzy - Marcin Król z Przemy¶la, znakomity doktor medycyny, który jako pierwszy wprowadzi³ tu matematykê i astronomiê, Andrzej Grzyma³a, Wojciech z Brudzewa i Jan G³ogowita. Dusze ich zamieszkuj± teraz siedziby b³ogos³awionych. W naszych czasach natomiast - Maciej Miechowita, Marcin z Olkusza i Micha³ z Wroc³awia, s³awni doktorzy, których chwaliæ nigdy nie bêdzie za wiele. Ich przes³awne dzie³a przysporzy³y autorom wiecznej chwa³y. Wydaje mi siê, ¿e w³a¶ni oni ¶wietniej ni¿ inni przys³u¿yli siê naszej ¿ywicielce, osi±gnêli bowiem trwa³± s³awê. A któ¿ w±tpi, ¿e jaka¶ nauka o tyle wyró¿nia siê spo¶ród innych, o ile wspanialszy i szlachetniejszy jest przedmiot? Nie mamy tu do czynienia z nauk± o prawid³ach jêzyka czy umiejêtno¶ci prowadzenia dysput lub piêknego przemawiania! Mowa tu o samych cia³ach niebieskich, o gwiazdach i ich naturze, wielko¶ci, sile, uk³adach, o liczbie sfer niebieskich i ich ruchach, o wschodzie i zachodzie gwiazd, o nastêpstwie dni i nocy, dlaczego nie bywaj± raz d³u¿sze, a raz krótsze, ile jest stref ¶wiata i czym siê ró¿ni± ich mieszkañcy; dalej - o krêgach i orbitach planet, ich apogeach i epicyklach, o ró¿nych ich ruchach i po³o¿eniach, o osi niebieskiej, o konstelacji Smoka, o cia³ach niebieskich, o dziesi±tej lub pierwszej, dziewi±tej, ósmej sferze ruchomej, o ruchach Saturna, Jowisza, Marsa, S³oñca, Wenus, Merkurego i Ksiê¿yca: które w kierunku wschodnim, a które w zachodnim; nastêpnie o zaæmieniach S³oñca i Ksiê¿yca, o odchyleniach i wielko¶ci b³êdnych gwiazd, potem za¶ - jak Zodiak dzieli siê na dwana¶cie czê¶ci, zwanych znakami, znaki na stopnie, stopnie na minuty, minuty na sekundy, sekundy na tercje. Niektóre znaki zwie ziê pó³nocnymi, inne po³udniowymi, jedne - mêskimi, dziennymi, wschodnimi, inne znów - ¿eñskimi, nocnymi, zachodnimi. Do tego niektóre z nich maj± ludzk± postaæ, niektóre zwierzêc±, s± i skrzydlate, i g³osem obdarzone, jeszcze inne s± zupe³nie samotne lub te¿ maj± potomstwo. [...] Gwiazdy rz±dz± poszczególnymi czê¶ciami cia³a ludzkiego i krainami. [..] Z planet wyczytaæ mo¿na sk³onno¶ci i pragnienia ludzkie, nieoczekiwane wypadki i niezliczone przysz³e zdarzenia. "Chwa³a wiêc - ¿e powtórzê za Pliniuszem - waszemu geniuszowi, o wy, którzy obja¶niacie niebo, i wy, znawcy natury".

Jak wielka i jak¿e wspania³a to sztuka, która sprawia, ¿e poznajemy przesz³o¶æ, tera¼niejszo¶æ i przysz³o¶æ, aby przy¶pieszyæ lub pomna¿aæ przysz³e szczê¶liwe zdarzenia, niepomy¶lnych za¶ albo unikaæ, albo przynajmniej spokojnie je znosiæ! Zaiste, wielce szczê¶liwy ten, komu przypad³a w udziale tak dog³êbna znajomo¶æ boskich spraw! W tym miejscu mam ochotê powtórzyæ za Owidiuszem: "Szczê¶liwi ci, którzy pierwsi zapragnêli je poznaæ i wst±piæ do domostw niebian". Po có¿ wspominaæ, ¿e ¿eglarz nie znaj±cy siê na gwiazdach czêsto nara¿a statek na rozbicie, a ¿e wiedza ta nie mniej potrzebna jest rolnikom, poucza nas Wergiliusz w pierwszej ksiêdze Georgik: "Wiêc musimy Arktura gwiazdy badaæ z dala, czas Ko¼l±t konstelacji i l¶ni±cego Wê¿a, jak ten, co dla ojczyzny Morze burz zwyciê¿a Czarne i Abydosa ostryg pe³ne cie¶nie". [...] Lecz przecie¿ wy, szlachetni ojcowie, wszystko to doskonale znacie, szczególna to bowiem chwa³a, ¿e wy jedni spo¶ród wielu, krakowianie, opanowali¶cie tak wspania³± wiedzê o gwiazdach. I nie w±tpiê, ¿e s³aw± wasz±, choæ ju¿ teraz wielk± siê ona wydaje, jeszcze bardziej pomno¿ycie.

Ale oto zwraca siê do mnie smutna nieco i za ³zami w jasnych oczach Muzyka i powiada: "To ty, najniewdziêczniejszy z ludzi, gardzisz mn± mimo przynale¿nej mi chwa³y? Czy¿ nie wiesz, ¿e to ja kojê duszê s³odkim ¶piewem? Czy nie pamiêtasz, ¿e mi³a jestem wszystkim bogom, ¿e d¼wiêkami mymi g³osiæ mo¿na chwa³ê samego nawet basileus ton basileon, hos epi kat asteron kathetaj thronu, czyli króla królów, który siedzi na gwiezdnym tronie? Có¿ zreszt± innego znacz± s³owa Psalmisty: "Chwalcie Go d¼wiêkiem tr±by, chwalcie Go psalterium i lir±" a w innym miejscu: "¶piewajcie Panu now± pie¶ñ, ¶piewajcie na ca³ym ¶wiecie". Wreszcie jako ¿e mi³a jestem bogom, ludzie tak¿e szczególnie mnie sobie upodobali, a i ptaki nieustannie oddaj± mi ho³dy. Powiedz wiêc, powiedz koniecznie i o moich poddanych, albowiem je¶li tego zaniedbasz, ujmiesz twej Macierzy niema³± zaiste czê¶æ chwa³y. Dalej wiêc, nie zwlekaj i przedstaw, jak wielk± s³aw± cieszê siê w tym mie¶cie". Tak powiedzia³a, a jej rozkazy wszak¿e godzi mi siê wype³niæ. Dobrze wiem przecie¿, ¿e my wszyscy, którzy pragniemy staæ siê godni miana poety, jeste¶my podopiecznymi tej bogini, a chcieliby¶my byæ jej najwierniejszymi s³ugami. Lecz ona sama ¶wietnie swój wizerunek namalowa³a, tak ¿e nikt inny lepiej by tego nie uczyni³. Przypomnia³bym wiêc wszystkich, którzy i w tej dziedzinie niema³ej przysparzaj± nam chwa³y, ale tylu ich zewsz±d mi siê ukazuje, ¿e doprawdy nie wiem, od kogo mam zacz±æ. Z ¿alem pomijam tu Fincka, ulubieñca Muz i wszelkiej melodii, lecz czas ponagla. Albowiem choæ z waszego kraju pochodzi³, s³awa tego wielkiego muzyka dotar³a nie tylko do Brytanii, lecz i na krañce ¶wiata.

Ale ju¿ wzywa mnie Medycyna, od której ¿adna z nauk nie jest po¿yteczniejsza, jak twierdzi Pliniusz we wstêpie do dziewiêtnastej ksiêgi swojego dzie³a. Zgadza siê z nim Plutarch w pi¶mie O zachowaniu dobrego zdrowia, które niedawno prze³o¿y³ na ³acin± Erazm z Rotterdamu: "Po¶ród sztuk godnych cz³owieka wolnego medycyna nie jest wcale mniej subtelna, mniej wspania³a czy wdziêczna od innych, a zwolennikom swoim przydaj± wielkich korzy¶ci, mianowicie si³ i dobrego zdrowia". Jaki po¿ytek nam one przynosz±, os±d¼cie sami. Czym bowiem, o bogowie, jest nasze ¿ycie? Czy udrêk± jedynie? Czy najciê¿sz± tortur±, czy mêk± najsro¿sz±, gdy opuszcza nas zdrowie? Có¿ innego czyni nasz ¿ywot bezpiecznym i wolnym od wszelkich chorób, co, je¶li nie medycyna, o wiele lat przed³u¿a nam ¿ycie, które bez jej pomocy - tak w±t³e przecie¿ - ju¿ dawno ulecia³oby z cia³a? Wszak nikt nie w±tpi, ¿e od ¿ycia nie masz nic milszego i wspanialszego. Albowiem, je¶li nawet spodziewamy siê po ¶mierci najwiêkszych dóbr i siedzib pe³nych spokoju, rado¶ci, s³odyczy i szczê¶cia, gdzie z wybranymi za¿ywaæ bêdziemy boskiego odpoczynku, to jednak choæby dlatego nie chcemy ¿ycia doczesnego opu¶ciæ, ¿e napawa nas przera¿eniem niepewno¶æ, ilekroæ przyjd± nam na my¶l nasze grzechy. S± ludzie, którzy wol± raczej cieszyæ siê ¿yciem doczesnym, a tamto nieznane bez ¿alu zostawiaæ innym, choæby nawet wy¿ej nale¿a³o je oceniæ. I ka¿dy z pewno¶ci± - ¿e otwarcie powiem, co my¶lê, - podziela zdanie Attyka, któremu ¶mieræ wydaje siê z³em i nieszczê¶ciem. ¯e za¶ ¿ycie jest ludziom najdro¿sze, widaæ choæby z tego, i¿ nawet najwiêksi mêdrcy, skoro nie mog± ¿yæ inaczej, pragn± ¿yæ w ksiêgach. Có¿ innego mog³oby znaczyæ s³ynne s³owa Salustiusza: "Poniewa¿ samo to ¿ycie, z którego korzystamy, jest krótkie, nale¿y pamiêæ po nas jak najd³u¿ej pozostawiæ"? A s³owa Wergiliego: "lecz s³awê czynami rozszerzyæ" có¿ innego mog± znaczyæ ni¿ to, ¿e staramy siê za wszelk± cen± ¿yæ jak najd³u¿ej? Wreszcie Masilio Ficino znakomicie pisa³ o potrójnym ¿yciu. ¯a³ujemy te¿ innych, ¿e zmarli przedwczesn± ¶mierci± z woli nie³askawego losu. Przyjacio³om naszym ¿yczymy, by do¿yli wieku Nestora albo dni Sybilli. Przes³awiona jest wiêc sztuka lekarska, ona jedna bowiem zaciekle walczy z Losem, jego ¶miertelne strza³y czêsto na sw± tarczê przyjmuje w ten sposób od ciosu chroni±c wielu, nieraz pozbawia ¶mieræ jej zdobyczy. Pomy¶l jeszcze, ¿e i wszechmocny w³adca Olimpu, ojciec bogów i ludzi, rzecze: "nie chcê ¶mierci grzesznika, wolê, by siê nawróci³ i ¿y³"; oraz: "czcij ojca i matkê, aby¶ d³ugo ¿y³ na ziemi". Jaka¿ inna si³a ni¿ medycyna mog³a powstrzymaæ Atropos z wyci±gniêtymi d³oñmi ¶piesz±c± przerwaæ niæ ¿ycia? Tylko sztuka lekarska, bowiem srog± ¶mierci± gardzi i d³ugim ¿yciem w zdrowiu nas obdarza. S³usznie wiêc powiada Homer: "Iatros gar aner pollon antaksios allon", czyli - lekarz to m±¿ wart wielu innych. Jakie drzewo, pytam, jakie ziele, jaki korzeñ, jakie wreszcie zwierz±, jak± cz±stkê pozostawili medycyny nie zbadan±? A nie brak tu mê¿ów, dziêki którym s³awa i chwa³a naszej Akademii dociera a¿ na krañce ¶wiata, a¿ do gwiazd prawie. Rzym ma swojego Leonicenusa, Wenecja chlubi siê Nolanusem [nazwisko prawie nieczytelne - przyp. M.W.], Niemcy Kopusem, Francja wielce pyszni siê Ruellusem, Brytania za¶ poczytuje sobie za niema³e szczê¶cie, ¿e pokazaæ mo¿e Linacre'a. Kraków szczyci siê Miechowit±, Hipokratesowym, na Boga, synem. Je¶li przyjrzymy siê jego przebogatej wiedzy, bystremu s±dowi, niezawodnej bieg³o¶ci w leczeniu chorych, to oka¿e siê, ¿e ju¿ pod tym wzglêdem niczym nie ustêpuje innym. Lecz ten czcigodny doktor przewy¿sza wymienionych choæby tym, ¿e leczy zarówno cia³a, jak i dusze. Znany z uczciwo¶ci, s³awny dziêki swym dobrodziejstwom i hojno¶ci, pe³en ³agodno¶ci i mi³osierdzie, jest ostoj± dla niewinnych, w winowajcach za¶ budzi lêk surowo¶ci±. Nie pragnie on maj±tkiem z bogaczami, lecz cnot± i prawo¶ci± z szlachetnymi i¶æ o lepsze. Jego to w³a¶nie, znakomici mê¿owie, nie bez wielkiej dla was chwa³y i po¿ytku, wybrali¶cie sobie na rektora. Mo¿emy byæ pewni, ¿e pod jego rz±dami nasza i tak przes³awna Akademia, ¶wietno¶ci± nauk i obyczajów wyró¿niaj±ca siê spo¶ród wszystkich innych, zab³y¶nie miêdzy nami, jak - ¿e powtórzê za Horacym - "ksiê¿yc miêdzy mniejszymi gwiazdami". Nawet gdybym mia³ sto ust i jêzyków, nie potrafi³bym jednak wyg³osiæ pochwa³y godnej doktora Miechowity. Któ¿ bowiem móg³by tak wspania³e oznaki pobo¿no¶ci stosownie uj±æ w przemowie? Jakie szko³y, jakie przytu³ki dla biednych, jakie ¶wi±tynie wybudowa³ na swój koszt ten pobo¿ny cz³owiek! I, ¿eby nie uj±æ nic tak wielkiej dobroci i wspania³ej szczodro¶ci, ustanowi³ sta³± p³acê dla doktora, który by zaj±³ siê leczeniem biedaków. Oto dowód ¶wiêtej zaiste hojno¶ci. Ale ¿eby nieudolno¶ci± moj± nie umniejszyæ w czym¶ tylu ¶wietnych cnót wielkiego mê¿a, koñczê, wiedz±c dobrze, czego nie mog± unie¶æ moje barki.

Niech wyst±pi± teraz czcigodne Prawa, aby¶my im oddali nale¿ny szacunek. Wszak bez nich gorsi jeste¶my od zwierz±t. Albowiem, choæ zwierzêta zupe³nie pozbawione s± rozumu, rz±dz± siê jednak naturalnym prawem. Spójrzcie, proszê, jak± rzeczpospolit± maja maleñki pszczo³y, którym nie wszystkie zmys³y s± dane - jak uczciwie ¿yj±, w³adzy królewskiej siê poddaj±, pró¿niaków wypêdzaj±, owocami pracy ¿ywi± króla, któremu pos³uszne s± w czasie wojny i pokoju. My wiêc, którym "Stwórca da³ oblicze i rozkaza³ spogl±daæ w wysokie niebiosa i dumne twarze wznosiæ ku gwiazdom", my mieliby¶my pomin±æ prawa, naj¶wiêtsze dary sprawiedliwo¶ci, które ucz± nas uczciwie ¿yæ, nie krzywdziæ innych, ka¿demu oddaæ, co mu siê s³usznie nale¿y? Czym¿e bowiem innym jest prawo ni¿ znajomo¶ci± tego, co dobre i s³uszne? Gdzie za¶ nie przestrzega siê tego, co dobre i s³uszne, tam ¿adn± miar± nie mo¿e pomy¶lnie siê darzyæ. Jakich to wystêpków dopuszczaj± siê wówczas ludzie, jakich zbrodni, mordów i jeszcze gorszych czynów, je¶li takie mo¿na sobie wyobraziæ! S³usznie wiêc czynicie, ¿e przyk³adacie siê do praw, bez nich bowiem ¿adna rzeczpospolita istnieæ nie mo¿e. Wiadomo te¿ - ¿e pos³u¿ê siê tu s³owami Cycerona - ¿e prawa wynaleziono dla dobra obywateli, bezpieczeñstwa pañstw, szczê¶cia i spokoju ludzi. Celuj± w nich i wasi Bartolusowie, Baldusowie, Panormitanowie - Andrzej Góra, Jakub z Arciszowa, przes³awni doktorzy prawa kanonicznego i kanonicy krakowskiego ko¶cio³a oraz Dominik z Secymina, wybitny doktor prawa kanonicznego i kanclerz katedry gnie¼nieñskiej. Tak¿e i ów czcigodny komentator praw, Ludwik Aliphio, niema³o nam s³awy w tej dziedzinie przysporzy³. Albowiem choæ zwi±zany jest z dworem jako sekretarz Najja¶niejszej Królowej Bony, to jednak rozwi±zuj±c co dzieñ zagadki prawa pragnie "biegn±cym dodaæ ostrogi". Zas³uguje on doprawdy na najwy¿szy szacunek, doskona³y ten bowiem znawca praw obojga chcia³by jak najwiêksze rzesze s³uchaczy uczyniæ podobnymi do siebie. Taka jest bowiem jego ¿yczliwo¶æ dla wszystkich.

Je¶libym za¶ próbowa³ wymieniæ, ilu mê¿ów wyró¿nia³o siê tu w ¶wiêtej filozofii, to jest i w nauce o naturze, i w etyce, i w metafizyce, musia³bym wyliczyæ ca³± ich listê. Byleby tylko kto¶ nie s±dzi³, ¿e powiedzia³em tak raczej z chêci pochlebstwa ni¿ dlatego, ¿e tak jest w istocie! Po có¿ mówiæ o Stobniczce, o G³ogowicie? Ich dzie³a dobitnie ¶wiadcz± o znajomo¶ci filozofii. Nie wolno te¿ pomin±æ Sommerfelda, który prócz tego, ¿e wyró¿nia³ siê wykszta³ceniem filozoficznym, zajmowa³ tak¿e niepo¶lednie miejsce po¶ród kap³anów Muz i Apollina. Do tego jeszcze by³ nadzwyczajnym opiekunem m³odzie¿y; drugiego takiego w tym czasie nasza Macierz nie mia³a. Lecz aby zbyt d³ugo nie zatrzymywaæ was moimi wywodami, zwrócê siê ku ¶wiêtej teologii. Przedmiotem jej rozwa¿añ jest Bóg, uczy nas ona prawide³ dobrego ¿ycia, bada tylko sprawy boskie. Jedynie pisma teologiczne godne s± miana literatury, jak powiada Erazm, którego nie waha³bym siê nazwaæ ksiêciem i ojcem literatury ³aciñskiej. A poniewa¿ tylko teologia czyni ludzi pó³bogami prawie, tak¿e i w tej nauce nad naukami, której wszystkie pozosta³e niby niewolnice s± pos³uszne, ma nasza Macierz znakomitych mistrzów. Mê¿owie to bez skazy, czcigodni uczeni, co naukê Chrystusow± u samych ¼róde³ czerpali: Ludolf, prowincja³ dominikanów, rzadki kwiat religii, ozdoba i chluba wydzia³u teologicznego, Stanis³aw Biel, Maciej z Szyd³owa, Miko³aj Mikosz i Micha³ z Wroc³awia - teologowie pe³ni powagi i wiedzy, których z pewno¶ci±, nie bez wielkiej dla nich chwa³y, najznakomitszym uczonym przeciwstawiæ mo¿na. Lecz czemu mno¿ê wci±¿ imiona przedstawicieli poszczególnych dziedzin? Wszêdzie widzê ich tu tylu, ¿e doprawdy waham siê, kogo mam najpierw wymieniæ. Je¶libym chcia³ mówiæ o zmar³ych, nawet ca³y dzieñ by mi nie wystarczy³, je¶li o ¿yj±cych, to nie zd±¿y³bym ich dzi¶ wyliczyæ. Co wiêc czyniæ? By³oby przykro pomin±æ ich milczeniem. Lepiej wiêc siê stanie, je¶li spo¶ród tak wielu wspomnê kilku wielce czcigodnych mê¿ów, którzy osi±gnêli zaszczyty godne swoich cnót: kardyna³a ostrzyhomskiego, Piotra - biskupa przemyskiego i podkanclerzego tego szczê¶liwego królestwa, Jana - biskupa poznañskiego, Jana Turzo - biskupa wroc³awskiego, Erazma - biskupa p³ockiego, Jerzego - biskupa Piêciuko¶cio³ów, Stanis³awa Turzo - biskupa o³omunieckiego, Jana - sufragana krakowskiego, Henryka - sufragana wroc³awskiego i Piotra - sufragana p³ockiego. Niedostatek czasu nie pozwala mi godnie uczciæ ich pochwa³ami. Zreszt± cnota i wiedza ka¿dego z nich s± zbyt wielkie, i¿bym je móg³ nale¿ycie wys³awiæ. Ktokolwiek chcia³by oddaæ nale¿n± cze¶æ ogromnemu wykszta³ceniu uczonych ojców, do¶wiadczeniem nabytej niezwyk³ej m±dro¶ci i innym cnotom, ten z pewno¶ci± musia³by pisaæ mowy pochwalne o ka¿dym z osobna.

O, miasto przes³awne, godne najwy¿szych pochwa³, które¶ jest wielkich mê¿ów Macierz±, szlachetnych umys³ów szczê¶liw± ¿ywicielk±! Któ¿ móg³by godnie wys³owiæ, ³askawa Matko, twoj± wspania³o¶æ, twój majestat? Niedostatek talentu i nieudolno¶æ nie pozwalaj± wypowiedzieæ tak wielkiej chwa³y, która o tyle ³atwiej umys³em poj±æ ni¿ uj±æ w s³owa. Je¶li wzi±æ pod rozwagê twój dar piêkno¶ci czy chwa³ê bogactwa i wszelkiego dostatku, czy p³ody wszelakie ¶wiêtych sztuk, czy nienaganne obyczaje, czy wreszcie poszanowanie pobo¿no¶ci i sprawiedliwo¶ci to z pewno¶ci± wszystkie miasta oddaj± ci palmê pierwszeñstwa. Ty¶ matk± ubogich, ty¶ nieustann± ¿ywicielk± bogatych, ty wszystkich swymi dobrodziejstwami chêtnie obdzielasz, ty niezrównane talenty na ¶wiat wydajesz, za twoj± spraw± dane nam widzieæ niebiosa, dzie³a d³oni boskich, ksiê¿yc i gwiazdy, które On sam stworzy³. Wspieraj mnie wiêc, b³agam, ³askawa rodzicielko, wspieraj, proszê, ¿yczliwa! Przyjmij dowód mej czci i zapa³, który, choæ wart on niewiele, pokornie ci ofiarujê. Przygarnij mnie, czu³a Matko, i nie wzbraniaj zaliczyæ do grona twych s³ug kogo¶, kto darzy ciê najwy¿szym szacunkiem. Pozwól, proszê, bym z³±czy³ moje usta z ¶wiêtymi pucharami nauk! Spraw, bym godnie mieni±c siê synem tak wielkiej Macierzy, powróci³ do mojej Brytanii. Je¶li wiêc dane mi bêdzie odczuæ kiedy¶ ³askawo¶æ twojego majestatu "wieñcem strzy¿onej oliwki ozdobiê g³owê, nios±c ofiary; wie¶æ lubiê procesje". Tyle tylko o przes³awnej naszej Macierzy, o wiele wspanialszych pochwa³ ze wszech miar godnej, pozwala mi powiedzieæ zarówno moja nieudolno¶æ i mizerny talent, jak niedostatek wiedzy i sztuki wymowy. Wiem, ¿e jest wiêcej rzeczy, które zapewni³yby mi obfito¶æ tematu, wola³em jednak wêdrowaæ po tym polu prawdziwej chwa³y. Wy przeto uwagê zwróæcie nie na to, co uczynili¶my, lecz co chcieli¶my uczyniæ. W przysz³o¶ci lepszych rzeczy o mnie siê dowiecie, byleby tylko nie by³o oczywiste, ¿e ta mowa spotka³a siê z wasz± wzgard±.

A teraz tobie, s³awny i znakomity rektorze, wam, prze¶wietni ojcowie, doktorzy i tej przes³awnej Akademii senatorowie, magistrowie, baka³arze i wszyscy pozostali tu zgromadzeni, nale¿± siê nieustanne dziêki za to, ¿e ulegaj±c waszej szlachetno¶ci raczej, ni¿ mojej powadze, ³askawie u¿yczyli¶cie mi tego miejsca i wys³uchali¶cie ¿yczliwie. S±dzê, ¿e dana mi bêdzie sposobno¶æ, bym kiedy¶ chwa³ê i cnoty wasze rozg³osi³ w dalekiej Brytanii i nieprzerwan± pie¶ni± nie¶miertelnymi je uczyni³.

<< WSTECZ * GÓRA STRONY * DALEJ >>