LEONARD COX, Mowa
pochwalna (...) Anglika na cze¶æ przes³awnej Akademii Krakowskiej
- przek³ad Ma³gorzaty Wysockiej.
e¶li
sam Cyceron, ¼ród³o mleczne wymowy rzymskiej - i ¿e powtórzê za
nim samym - "szpik wymownego przekonywania", czêsto
odczuwa³ niepokój w chwili, gdy zaczyna³ przemawiaæ, jak¿e wielkie
winno byæ teraz moje zmieszanie, jak¿e wielka obawa! Nie jestem
przecie¿ godzien miana mówcy. W¶ród licznie zgromadzonych widzê
tu oto wielu dostojnych senatorów i mê¿ów celuj±cych we wszystkich
dziedzinach nauk. Oczy ich zwracaj± siê teraz na mnie, jakby w
oczekiwaniu czego¶ wa¿nego. Mam przemawiaæ w ich obecno¶ci, a
przecie¿ znalaz³bym miêdzy nimi wielu, którzy przewy¿szaj± mnie
pod ka¿dym wzglêdem i s³usznie wy¶miaæ mog± nieudolno¶æ moj±,
a raczej propetejan kaj tin anojan, czyli lekkomy¶lno¶æ i g³upotê.
Nie mogê bowiem równaæ siê z nimi, a jednak chcia³bym ten ciê¿ar
na moich barkach utrzymaæ. Lecz ja, czcigodni ojcowie, nie podj±³bym
siê tego zadania, gdyby nie sk³oni³ mnie do tego gor±cy zapa³.
Mam nadziejê, ¿e bêdzie mi on sprzyjaæ, pragnê bowiem daæ jaki¶
dowód mi³o¶ci i przywi±zania do tej oto przes³awnej Akademii,
czy Stoi lub raczej Liceum, a zw³aszcza do samych Aten (mam tu
na my¶li macierz nasz±, Kraków), które w sobie przymioty wszystkie
³±cz±. Zachêci³a mnie te¿ szczególnie szlachetno¶æ wasza i g³êboka
m±dro¶æ. Ta pierwsza sprawia, ¿e za najmniejsz± zas³ugê wielkimi
odp³acacie dobrodziejstwami, druga za¶, ¿e ¼ród³a wszystkich rzeczy
wybornie znacie a ka¿d± z nich okre¶liæ potraficie doskonale [...]
Bêdê wiêc mówiæ o chwale naszej najlepszej i najszlachetniejszej
Macierzy, a tego ka¿dy dobry cz³owiek chêtnie s³ucha. Oddajê siê
ca³kowicie w jej opiekê, swoj± zarazem ofiaruj±c. Choæ s± to sprawy,
których nie mogê wy³o¿yæ tak jasno, jak na to zas³uguj±, we¼cie
jednak pod uwagê moje nastawienie, a nie rzecz sam±, i raczcie
teraz wys³uchaæ mnie równie ³askawie i ¿yczliwie jak innych. Przede
wszystkim ta oto matka nasza, stolica kwitn±cego królestwa polskiego,
wielkie miasto, najludniejszy o¶rodek kupiectwa w tym kraju i,
co szczególnie wa¿ne, wszelkich sztuk he krene kalliste kaj glykerotate,
czyli ¼ród³o najpiêkniejsze i najs³odsze, z którego czerpie siê
obficiej ni¿ z Pegazowego, zarówno dziêki uroczemu po³o¿eniu,
jak przepiêknym budowlom, zostawi³a daleko w tyle inne miasta
polskie. Ona te¿, choæ i tak pe³na chwa³y, niemniej do wieñca
swej s³awy doda³a jeszcze to szczê¶liwe i wielkie wydarzenie:
gdy os³abione pañstwo chrze¶cijañskie Czechów upad³o, jak kochaj±ca
matka przyjê³a dobrowolnie wygnañców - mi³o¶ników nauki i uczonych
- i z rado¶ci± udzieli³a im schronienia. Uczelnia ta bowiem pod
nader pomy¶ln± wró¿b± powsta³a w roku 1400 od narodzenia Chrystusa,
nios±cego pomoc w nieszczê¶ciach. Od dnia powstania tak ¶wietnie
wszystkimi naukami zab³ysnê³a, tak jasne promienie wiedzy we wszystkie
¶wiata strony rozes³a³a, ¿e w¶ród kwitn±cych i wspania³ych nauk
¶wiata chrze¶cijañskiego zas³u¿enie cieszy siê wyj±tkowym i powszechnym
uznaniem. Nic te¿ dziwnego, ¿e rozwinê³a siê nadzwyczaj pomy¶lnie,
skoro za³o¿ona zosta³a pod tak znakomitymi auspicjami - mam tu
na my¶li najlepszego z w³adców - W³adys³awa, którego prze¶wietnej
s³awy nigdy nie zapomn± pó¼niejsze pokolenia. Ten najznamienitszy
i najszlachetniejszy z królów nie tylko wzi±³ chêtnie pod swoj±
opiekê chyl±ce siê ku upadkowi nauki, lecz tak¿e hojnie obsypa³
tê szczê¶liw± Akademiê darami i obdarzy³ wielkimi, godnymi swego
majestatu przywilejami. Wybudowano tu kolegium, które starano
siê u¶wietniæ nie tyle przepychem i bogactwem ozdób, co s³aw±
i wiedz± uczonych mê¿ów. Tryskaj± tu najczystsze i najobfitsze
¼ród³a ¶wiêtej filozofii i sztuk wszelkich. Niezliczone rzesze
u ¼róde³ tych pragnienie swoje zaspokoi³y.
o
dzieñ wychodz± st±d ludzie w ró¿nych s³awnych naukach wykszta³ceni.
Aby je po kolei przedstawiæ, zaczniemy od gramatyki, która - co
do tego wszyscy siê zgadzaj± - g³ówn± gra rolê. Bez jej wsparcie
nie mo¿na przecie¿ dotrzeæ nigdzie. Zamys³em naszym, znamienici
mê¿owie, jest wykazaæ, ¿e od samego pocz±tku nauki otaczane by³y
tutaj niezwyk³± trosk± i dba³o¶ci±, dziêki czemu Macierz nasza
mia³a i ma nadal uczonych, którzy ¶mia³o z cudzoziemskimi równaæ
by siê mogli. Skoro przedstawiamy to wedle si³ naszych jasno i
zwiê¼le, zakoñczymy przedmowê. Nie s±d¼cie, ¿e pragnê ogarn±æ
wszystkich, którzy za zgod± nauczycieli uzyskali z ³atwo¶ci± palmê
zwyciêstwa w studiach nad przes³awnymi sztukami. Wymaga³oby to
wiêcej trudu - ¿e pos³u¿ê siê s³owami mego Poliziana - ni¿ zbieranie
li¶ci Sybilli. Spo¶ród tak wielu przedstawiê jednak kilku, którzy
stanowi± ¿ywy dowód, ¿e ta oto s³ynna ¿ywicielka nauk, je¶li nie
przewy¿sza innych uczelni szczyc±cych siê równie¿ wspania³ymi
tytu³ami, to na pewno pod ka¿dym wzglêdem chwa³± im dorównuje.
Jak¿e ¶wietnie, o Muzy, zas³u¿yli siê dla mowy ³aciñskiej wielce
uczeni mê¿owie, synowie tak wspania³ej Macierzy! Oni to, skoro
ju¿ tu sami obficie nauk zaczerpnêli, ochoczo powstali przeciw
ciemnocie i pokonali j± siln± rêk±. Chêtnie wymieni³bym teraz
ich imiona, gdybym nie by³ pewien, ¿e jest to ca³kiem zbyteczne,
poniewa¿ wszyscy dobrze je znaj±. W ¿adnym razie jednak nie mogê
pomin±æ ich milczeniem wymieniaj±c przedstawicieli innych umiejêtno¶ci.
Albowiem czy kiedykolwiek zajmowa³ siê z powodzeniem jak±¶ nauk±
kto¶, kto zlekcewa¿y³ gramatykê - ten klucz do wszystkich innych
dziedzin wiedzy? Ponadto jest tu wielu ¶wietnych znawców literatury
nie tylko ³aciñskiej, ale i greckiej. Je¶libym chcia³ wspomnieæ
tylko ich imiona, to obawiam siê, ¿e dzieñ by siê skoñczy³, nim
dotar³bym szczê¶liwie do upragnionej mety. Wprawdzie wielka to
chwa³a naszej Macierzy, lecz, wyznajê, jest ona wspólna wielu
miastom Italii, Francji, Niemiec, Brytanii i innych krajów. Szlachetne
nauki bowiem kwitn± teraz wszêdzie. Lecz jak s±dzicie? Komu bardziej
sprzyja³ m±dry Katon - Cezarowi czy Pompejuszowi? Otó¿ w³a¶nie
on zgadza³ siê z tym, ¿e ¿aden z nich nie jest lepszy, lecz s±
sobie równi. A Cezar nie móg³ ¶cierpieæ nawet równego sobie.
ajmijmy
siê teraz logik±. Bada ona istotê prawdy i fa³szu, si³± rozumu
poznaje, czemu nale¿y daæ wiar±, a co odrzuciæ, czemu powinni¶my
przytakn±æ, a czemu zaprzeczyæ. Wskazuje nam te¿ metodê w³a¶ciwego
prowadzenia dysput, czyli uczy kojarzyæ teoriê z przedmiotem rozwa¿añ,
tak je ³±czyæ i trafnie przedstawiaæ, ¿eby ze s³ów samych wynikn±æ
musia³o to, co sobie zamierzyli¶my. Je¿eli¶ tê umiejêtno¶æ posiad³,
stoi przed tob± otworem droga do pozosta³ych sztuk, lecz je¶li
jej zaniedba³e¶, ¿adnej innej nie opanujesz. Dla filozofa wiedzieæ
znaczy poznawaæ rzecz poprzez jej przyczynê i jest to jedyna metoda,
która wiedzie do postêpów. Dialektyka, pokonuj±c cierpliwie wszelkie
trudno¶ci tej sztuki, sama wyra¼nie wskazuje, jak wiele wnosi
jej poznanie do znajomo¶ci wszystkich dziedzin wiedzy i jak bardzo
przeszkadza nam jej brak. S±dzê, ¿e nie ma w¶ród was nikogo, kto
by o tym nie wiedzia³. A je¶³iby trzeba by³o na to ¶wiadectwa
- choæ wiem, ¿e tego nie oczekujecie, zw³aszcza ¿e wybornie ca³±
rzecz znacie - to us³yszcie, ¿e dostarcz± go mê¿owie, którzy dzier¿±
prym w¶ród uczonych. Oto ¶wiêty Augustyn, wielki doktor naszej
wiary i, jak powiadaj±, filar ko¶cio³a katolickiego, mówi: "Dialektyka
to sztuka nad sztukami, wiedza nad wiedzami, bez której nie mo¿na
doskonale poznaæ ¿adnej innej". Oto i ów s³awny ksi±¿ê wymowy
rzymskiej [Cyceron - przyp. M.W.], s³uchajcie proszê, co mówi
w pierwszej ksiêdze O powinno¶ciach: "Kto najlepiej poznaje,
co w ka¿dej sprawie jest najbli¿sze prawdy, kto najbystrzej czy
najszybciej potrafi dostrzec i wyja¶niæ kierownicz± zasadê danego
zjawiska, tego s³usznie zwyk³o siê uwa¿aæ za najroztropniejszego
i najmêdrszego". Kto sztukê tê posi±dzie, tego nic nie zwiedzie,
ten nigdy nie pope³ni b³êdu. A kto twierdzi, ¿e dialektyka tego
nie zapewnia, szybko zdradzi siê, ¿e nigdy nie czyta³ Arystotelesa.
I my tak¿e mamy w tej sztuce naszego Chryzypa, którego z pewno¶ci±,
nie bez wielkiej rado¶ci i wiecznej chwa³y naszej uczelni, mogliby¶my
Grek± czy Italom pokazaæ. Ci pierwsi logikê wynale¼li, rozwinêli
i w pismach doskonale wy³o¿yli, dziêki drugim za¶ ksiêgi te mamy,
czytamy i rozumiemy. A przecie¿ ile kosztuje to wysi³ku, ile nieprzespanych
nocy, ile zw±tpienia! Dziedzina to bowiem bogata, a przy tym wiele
w niej niejasnych s³ów i my¶li. Mimo to nasz uczony z ³atwo¶ci±
to bezkresne morze przep³yn±³. Pozostawi³ w spu¶ci¼nie podrêcznik,
z którego w ci±gu kilku dni, a có¿ dopiero w ci±gu tygodnia, mo¿na
tak siê wyuczyæ, ¿e by³by¶ w stanie z ka¿dym podj±æ otwart± walkê
nie jak pocz±tkuj±cy, lecz jak do¶wiadczony w bojach ¿o³nierz;
potrafi³by¶ tak¿e - ¿e powtórzê za Polizianem - zaciskaæ wêz³y
nie do rozpl±tania, rozwi±zywaæ za¶ takie, których dot±d nikt
nie rozwik³a³ i rozwik³aæ nie móg³. Niech¿e mu teraz przeciwstawi±
swego Jerzego z Trapezuntu, Vallê i innych, którzy staraj±c siê
o zwiêz³o¶æ pogr±¿yli czytelnika w gêstych ciemno¶ciach. Tymczasem
G³ogowita (bo tak go nazywaj±) do zwiêz³o¶ci dodawa³ ³atwo¶æ,
do ³atwo¶ci czysto¶æ mowy ³aciñskiej, do czysto¶ci wdziêk i jêdrno¶æ
zdañ. Lecz po có¿ go wspominam, skoro jest tu wielu nie gorszych
od niego i on sam pewnie odda³by im chêtnie palmê zwyciêstwa,
gdyby tylko przebywa³ w¶ród ¿ywych. Z waszym przyzwoleniem wymieniê
imiona kilku z nich. W tym rodzaju walki mamy tu trzech bardzo
dzielnych i do¶wiadczonych zapa¶ników przed którymi nie ukryje
siê ¿adna, choæby najsprytniejsza sztuczka przeciwnika: Jan Leopolita,
Micha³ z Olsny i Jakub z Kleparza, wielce uczeni profesorowie
sztuk, mê¿owie, których nie bez s³uszno¶ci wy¿ej zaiste nale¿y
ceniæ ni¿ Marka Warrona. Albowiem, choæ jako pierwszy wy³o¿y³
on dialektykê po ³acinie, to nigdy nie zg³êbi³ wszystkiego tak
dok³adnie, tak jasno i z tak± staranno¶ci± jak nasi uczeni. ¯adnego
problemu nie pozostawiaj± oni bez rozwi±zania, lecz wszystkie
po kolei szczegó³owo rozwa¿aj±c wyk³adaj± jasno i przejrzy¶cie.
Na Boga, ilu nam oni przestawiaj± Plancjuszów, Kalcydiuszów, Porfiliuszów,
Jamblichów, Symplicjuszów! W¶ród nich ujrza³by Arystoteles nowe
pokolenie filozofów nie mniej liczne ni¿ potomkowie Trojan, których
Anchizes na Polach Elizejskich Eneaszowi pokaza³. I jak on wskaza³
synowi przysz³ych bohaterów, tak tu badanie prawdy i fa³szu pozwala
przewidzieæ (a zapewnia to jedynie dialektyka) mistrzów najbystrzejszych
i obdarzonych sokolim, ¿e tak powiem, wzrokiem, nie gorszych wcale
od Leliusza i innych staro¿ytnych mêdrców.
ecz
oto ci±gn± mnie za uszy Retoryka i Poezja w obawie, bym ich najlepszych
w tym mie¶cie "¿o³nierzy" nie pomin±³ milczeniem. Uzna³em
wiêc za stosowne powiedzieæ kilka s³ów o samej retoryce i poezji,
a nastêpnie o tym, jak wybitnych mistrzów sztuki te tutaj posiadaj±.
Dziêki gramatyce poprawnie mówimy, dialektyka wspiera poprawne
wypowiedzi silnymi argumentami, retoryka za¶ pozwala wyg³osiæ
je ozdobnie i z pewnym dostojeñstwem. Okre¶lamy j± jako umiejêtno¶æ
dobrego mówienia, jako ¿e - pos³u¿ê siê tu s³owami Beroalda -
opiera siê na szlachetno¶ci stylu, jej si³± jest elegancja, ozdob±
za¶ - wspania³o¶æ. Za jej spraw±, dziêki jej potêdze wszystko
staje siê s³awne i wielki. Có¿ innego z³±czy³o ludzi w spo³eczno¶ci?
Có¿ innego sk³oni³o ich do ¿ycia publicznego ni¿ si³a wymowy?
A kiedy plebejusze rzymscy zbuntowali siê przeciw patrycjuszom
i zbrojnie zajêli okolicê rzeki Anio, có¿ innego do miasta ich
odwo³a³o jak nie ¶wietna wymowa Waleriusza? Nie wspomnê tu o Marku
Antoniuszu, pominê Pizystrata: pierwszy z nich si³± wymowy tak
odmieni³ i u³agodzi³ najzacieklejszych swych wrogów, ¿e bez szwanku
unikn±³ obna¿onych ju¿ i skierowanych w niego mieczy, drugi natomiast
dziêki g³adkiej i wspania³ej wymowie wci±gn±³ w niewolê Ateñczyków,
sk±din±d rozwa¿nych obywateli. Po có¿ mówiæ o staro¿ytnych Rzymianach,
którzy tak dalece szanowali sztukê wymowy, ¿e - jak za¶wiadcza
Korneliusz Tacyt - nikt w ich pañstwie nie doszed³ do w³adzy,
je¶li pozbawiony by³ elokwencji. Wystarczaj±co dobitnym tego przyk³adem
jest dla nas Cyceron, którego s³usznie nazywa siê ¼ród³em i s³odycz±
mowy ³aciñskiej, prawodawc± krasomówstwa, ksiêciem mówców rzymskich.
Czy¿ móg³ on, pytam, che³piæ siê rodowodami i pokazywaæ maski
przodków, czy¿ mo¿na by³o ceniæ go za to, ¿e wywodzi³ siê ze staro¿ytnego
rodu? A przecie¿ choæ pochodzi³ ze skromnej rodziny, dziêki urokowi
stylu, przedziwnej sile oddzia³ywania i niespotykanemu artyzmowi
osi±gn±³ jednak najwy¿sze w Rzymie godno¶ci. Przypomnijcie sobie
Wiktorinusa z Kartaginy, którego Rzymianie za doskona³± bieg³o¶æ
w retoryce z najwy¿sz± chwa³± uczcili br±zow± statu± na forum.
Nie zapominajcie te¿, jak to Gorgiasz kwiecist± wymow± zas³u¿y³
sobie w Atenach na nagrody pañstwowe i, jak powiadaj±, na wcale
niema³e roczne wynagrodzenie.
le
i poezja nie mniejszej by³a godna chwa³y. Jak powiada bowiem Cyceron,
ów zdrój wymowy rzymskiej, poeta jest "blisko spokrewniony
z mówc±; musi on nieco ¶ci¶lej stosowaæ siê do miary wierszowej,
ma jednak wiêksz± swobodê w doborze s³ów." Poza tym za¶ poeta
ozdabia zdania podobnymi ¶rodkami, takimi samymi niemal jak mówca.
Jak po¶wiadcza ten¿e Cyceron w Tuskulankach, w Grecji poezja by³a
najdawniejsz± sztuk±. Pozwolê wiêc sobie powtórzyæ za nim: "Homer
i Hezjod ¿yli przed za³o¿eniem Rzymu, a Archiloch za panowania
Romulusa". ¯yli te¿, przekazano, i wcze¶niej w Grecji poeci,
a mianowicie Linus i Orfeusz, o których tak napisa³ Wergiliusz
w Bukolikach: "Nie pokona mnie pie¶ni± ani Trak Orfeusz,
ani Linus, choæby pierwszemu z nich matka Kaliope, drugiemu ojciec,
piêkny Apollo pomaga³". Powiadaj± te¿ niektórzy, ¿e w tym
samym czasie ¿y³ Muzeus. By³o to wtedy, gdy w Italii sprawiedliwo¶ci±
ja¶nia³y rz±dy Pikusa, we Frygii za¶ - Laomedonta, ojca Priama.
Podobno tak¿e Moj¿esz, Izajasz, Jeremiasz, Dawid i Salomon uk³adali
pie¶ni. Lecz wiadomo z wszelk± pewno¶ci±, ¿e Grzegorz z Nazjanzu
pisa³ wiersze, ¿e równie¿ jego uczniowi Hieronimowi zajêcie to
sprawia³o przyjemno¶æ, a niekiedy nawet w swoich dzie³ach wiersze
umieszcza³. Nikt wreszcie nie zaprzeczy, ¿e poetami byli te¿ Juwenkus
i Prudencjusz, papie¿ Pius, nosz±cy przedtem imiê Eneasza Sylwiusza,
Hermalaus Barbarus, patriarcha Akwilei oraz wielu innych kap³anów
Ko¶cio³a Bo¿ego. Poezja to boski dar, a poetami opiekuj± siê bogowie,
jak pisze Owidiusz: "A nas ¶wiêtymi zw± wieszczami i ulubieñcami
bogów" oraz: "Jest w nas bóg, z jego woli ogarnia nas
zapa³; tu ma swe ¼ród³o ¶wiêtego umys³u poryw". Równie¿ Lukan
powiada: "O, ¶wiêty i wielki jest trud poetów". Erazm
z Rotterdamu, chluba literatury, m±¿, który zaiste wart jest wielu
ludzkich pokoleñ, porównuje poetów do ³abêdzi. S³ów jego nie zmieniê
ani trochê, s± one bowiem tak wytworne, g³adkie, piêkne, soczyste
i tak dostojne, ¿e nic nie mo¿na by wyraziæ bardziej wykwintnie
i ozdobnie. Wys³uchajcie, proszê, pe³nych wdziêku wierszy, które
poeta zadedykowa³ arcybiskupowi Canterbury: "Trafnie Maro
uczony poetów zwie ³abêdziami, Williamie, ty biskupów wielka dumo.
Przedziwne to bowiem, ¿e zrz±dzeniem boskim poety i ³abêdzia cechy
zgadzaj± siê z sob±: ¶nie¿na biel obu im wspólna - jeden l¶ni
mleczn± piór bia³o¶ci±, drugiego serce w oczach Muz jest bia³e;
i obaj mili Febowi. Jednako czyste rzeki kochaj± i brzegi traw±
poros³e. Obaj te¿ ¶piewaj±". Si³a poezji rzeczywi¶cie tak
wielka jest i niezmierna, ¿e zmusza ludzi i bogów, aby j± pokochali.
S³usznie wiêc powiedzia³ Horacy: "Pie¶ni± przeb³agaæ mo¿na
niebian, pie¶ni± - cienie zmar³ych". Mog³aby i nasza Macierz
mieæ swojego Erazma, gdyby okrutnym zrz±dzeniem losu nie odeszli
od nas na zawsze s³awni mê¿owie, synowie tego miasta i Akademii,
Erazm Morstin i Erazm Beck. Pierwszy z nich, znakomitego rodu
potomek, do chwa³y tak wspania³ej rodziny gor±co pragn±³ dodaæ
nie¶mierteln± s³awê nauk. Drugi za¶, m±¿ bystrego umys³u, tak
po³±czy³ sztukê wymowy z m±dro¶ci± i tak ¶wietnie rozwija³ siê
w obu dziedzinach, ¿e - przysi±g³by¶ - wdziêcznym stylem przewy¿sza³
wytwornego Poliziana, a wykszta³ceniem filozoficznym górowa³ -
rzek³by¶ - nad samym Ficinem. Tak¿e tu pojawiaj± siê bujne talenty,
które przedwcze¶nie wydar³a nam, niestety, bezlitosna Parka. Jan
z Szadka, profesor teologii, w sztuce poetyckiej odznacza³ siê
takim wdziêkiem, wykwintem i elegancj±, ¿e mo¿na znale¼æ zaledwie
kilku, którym ustêpowa³. Jan Ruthenus: jego wiersze pe³ne s± uroku
i ja¶niej± piêknem, nikt, kto mo¿e wydawaæ s±dy o literaturze,
nie zaprzeczy, ¿e ca³y powab i czar Owidiuszowy sp³yn±³ do dzie³
tego cz³owieka. Wreszcie Pawe³ z Krosna, który bogactwem talentu
wcale nie ustêpowa³ nawet staro¿ytnym. Lecz wszyscy oni spoczywaj±
ju¿ w b³ogim pokoju, pozostawmy ich wiêc na Polach Elizejskich
i wspomnijmy krótko o ¿yj±cych.
ieprzebrany
ich t³um przyt³acza mnie! Có¿ mam czyniæ? Którêdy i¶æ? Dok±d siê
zwróciæ, gdzie nie napotka³bym poetów, historyków i mówców bez
liku? Ale skoro czas nie pozwala nam zrobiæ tego, co chcemy, s±dzê,
¿e trzeba czyniæ tak, jak mo¿emy. Wymieniê zatem przynajmniej
dwóch; mê¿owie ci stanowi± niezbity dowód, ¿e to, co w³a¶nie powiedzia³em,
jest prawd±. Pierwszy to Jan Sacranus, kanonik katedry krakowskiej.
Jak wyró¿nia siê on w sztuce wymowy, ¿e pominê nauki wyzwolone,
dobitnie ¶wiadcz± pe³ne pobo¿no¶ci dzie³a tego znakomitego autora.
S±dzê, ¿e chwaliæ je, to - jak mówi± - jakby s³oñcu ¶wiat³a przydawaæ.
Drugi za¶ - to Andrzej Krzycki, poeta tak uczony, wytworny, mi³y,
o tak wdziêcznej mowie i wspania³ym stylu, ¿e je¶libym mia³ tego
mê¿a uczciæ godnymi jego zas³ug pochwa³ami, "pierwej by Wesperus
zawar³ wrota dnia na Olimpie". Chwalebna, wielce chwalebna
jest wasza, senatorowie, zasada! Zarówno bowiem uznali¶cie, ¿e
nie ma nic marniejszego ni¿ lotne s³owa, gdy nie tkwi w nich ¿adna
my¶l, ¿aden owoc ukrytej sztuki, jak za najwiêkszy wystêpek uwa¿acie
tak cenne per³y wrzucaæ w b³oto.
latego
te¿, przysparzaj±c wam czci, kwit³y tu zawsze szlachetne sztuki,
zawsze bowiem, z zachowaniem rozs±dnego umiaru, prawie na równi
szanowali¶cie m±dro¶æ i wymowê. Szczê¶liwa ta uczelnia nadzwyczaj
czêsto przyci±ga³a z odleg³ych krajów cudzoziemców ¿±dnych jej
poznania. Pozyska³a sobie w ka¿dym razie wielkiego mówcê, Jana
Sylwiusza Amato z najdalszych krañców Sycylii, który przez wiele
lat naucza³ tu literatury, a zarazem z niezwyk³± trudnych nauk
straw± umys³ swój syci³. Z Italii te¿ wezwa³a s³awnego mówcê i
poetê Konstacjusza, ¶wietnego znawcê literatury greckiej i ³aciñskiej,
cz³owieka obdarzonego wielkimi cnotami. Lecz nie brak tu i Niemców,
którzy bez wahania synami tej Macierzy siê uznali. Pierwszy z
nich to s³awny Konrad Celtis, którego wdziêczne wiersze mi³osne
czêsto wprawia³y w podziw i w dr¿enie serca Italów. Nastêpny -
to godny jego uczeñ, Corvinus, który umia³ "pie¶ni± wstrzymywaæ
bieg rzeki, ¶piewem z gór sprowadzaæ zas³uchane dêby". Trzecie
miejsce w tym szeregu zajmuje Babel: heroldami jego wykszta³cenia
i talentu, nawet gdybym pomin±³ je milczeniem, s± dzie³a tego
autora spisane nie tylko proz±, ale i wierszem. Komu mi³a jest
wspania³a wymowa, kto szuka po¿ytku, ten "czyta je dniem,
czyta je noc±". Dalej nasz Wac³aw, rzadka zaiste nie tylko
waszego miasta, lecz i ca³ego ¦l±ska ozdoba: nadzwyczaj bieg³y
w jêzyku hebrajskim, w grece i ³acinie, tak dog³êbnie pozna³ tajemnice
natury, tak poj±³ istotê i w³a¶ciwo¶ci ka¿dej rzeczy, ¿e, na Boga,
by³ on chyba powiernikiem samej natury. Nie mo¿na te¿ pomin±æ
tu Jana Dantyszka, znakomitego doktora praw obojga, sekretarza
Najja¶niejszego Króla Zygmunta, uwieñczonego przez majestat cesarski,
mianowanego palatynem i rycerzem pasowanym: odznacza siê tak wielk±
si³± wymowy, posiada tak wybitny talent poetycki, ¿e zaiste mo¿na
siê wahaæ, czy uznaæ go raczej za dostojnego mówcê, czy te¿ za
pe³nego wdziêku poetê. Najbli¿sze mu miejsce zajmuje najszlachetniejszy
ze wszystkich Agrykola, mówca pe³en swady, przez naj¶wiêtszy cesarski
majestat obdarzony za swe zas³ugi wawrzynem ku wielkiej rado¶ci
wszystkich. Wreszcie niezawodny sprzymierzeniec wszystkich uczonych,
Jodok Ludwik Decjusz, ¶wietniejszej godny chwa³y ni¿ ta, któr±
mo¿e ofiarowaæ moja nieudolno¶æ. Lecz nadejdzie czas, a przeczuwam,
¿e nast±pi to nied³ugo, kiedy bêdzie rzecz± ogólnie wiadom±, jak
bardzo sprzyja on dobrym ludziom, zw³aszcza za¶ tej s³awnej uczelni.
Dalej - godni nie mniejszego szacunku Bart³omiej z Wroc³awia,
Grzegorz ze Stawiszyna i Ambro¿y de Baruth, wspaniali zaiste znawcy
literatury: ich tak¿e nie pozbawia³bym nale¿nych pochwa³, próbujê
jednak w ten sposób jakby "ko¶æ s³oniow± czernid³em bieliæ".
Aby wiêc nie zatrzymywaæ was zbyt d³ug± przemow±, do¶æ ju¿ o retoryce
i poezji.
a
nimi idzie arytmetyka, jak powiadaj± niektórzy - dar Minerwy.
S± i tacy, którzy uwa¿aj±, ¿e zosta³a wynaleziona przez Fenicjan,
inni znów twierdz±, ¿e Egipcjanie pierwsi nauczyli siê umiejêtno¶ci
liczenia od Abrahama. Grecy, jak s±dzi wielu, wynalezienia abakusa
zawdziêczaj± Pitagorasowi, Dionizjusz za¶ przypisuje tê zas³ugê
Linusowi. Prorotagoras natomiast, jak podaj±, uczyni³ z arytmetyki
naukê i sztukê. Niektórzy mówi±, ¿e do jej rozwoju szczególnie
przyczyni³ siê Nikomachos, a nauki jego wy³o¿y³ po ³acinie Boecjusz.
Jak¿e jasn± tedy jest rzecz±, ¿e arytmetyka dzier¿y prym w¶ród
nauk matematycznych, skoro wszystkie pozosta³e nie mog± siê bez
niej obej¶æ, podczas gdy ona sama ¿adnej z nich nie potrzebuje.
Niewiele zaiste rzeczy mo¿e istnieæ bez liczby, wagi i miary,
a nawet sam najwy¿szy twórca - Dzeus hypsibremetes, hos hypertata
domata najej kaj pater andron te thon te - czyli Jowisz grzmi±cy
z wysoko¶ci, który mieszka w niebiañskim pa³acu, ojciec bogów
i ludzi, jak powiada prorok, stworzy³ wszystko zachowuj±c liczbê,
miarê i ciê¿ar. A jak potwierdza Landinus, m±¿ wielce uczony,
pitagorejczycy i platonicy s±dz±, ¿e prócz dusz nie ma nic doskonalszego
nad liczby, zw³aszcza ¿e bóg najwy¿szy zbudowa³ wszystko wedle
nastêpstwa i proporcji liczb i figur i tak rozdzieli³, ¿e wszystko
zawiera siê w liczbach i figurach geometrycznych. Pitagoras bowiem
rzecze, ¿e z jedno¶ci powstaj± liczby, z liczb punkty, z punktów
linie, z linii figury p³askie, z p³askich przestrzenne, z tych
cia³a sta³e, a z nich czê¶ci, z których sk³ada siê ¶wiat. Liczba,
jak podaje Boecjusz, z³o¿ona jest z jedno¶ci i jak jedno¶æ nie
stanowi liczby, lecz jej pocz±tek, tak i jeden jest bóg - król
i ojciec wszystkiego. On to, sam nie stworzony, s³owem powo³a³
do ¿ycia wszystko, on - pocz±tek wszechrzeczy, który sam istnieje
bez pocz±tku. Z natury jest niepodzielny, od niego, za jego spraw±,
w nim wszystko. S³uszne s± s³owa Wergilego: "Od Jowisza pocz±tek,
o Muzy, Jowisza wszystko jest pe³ne. Gdyby tylko równie dobrze
zna³ owego Jowisza najlepszego i najwiêkszego, jak zrêcznie to
wyrazi³, i to Tego Jedynego, w którego my wierzymy i którego wiarê
wyznajemy! I tak twierdzimy, ¿e jeden istnieje ¶wiat, jedno S³oñce,
jeden Ksiê¿yc, jedno primum mobile, które okre¶lonym i sta³ym
tokiem w ci±gu dwudziestu czterech godzin powoduje obrót wszystkich
innych cia³ niebieskich wokó³ Ziemi. [...] Pierwsza za¶ liczba,
dwa - po grecku dyas - pierwsza forma równo¶ci, z dwóch jedno¶ci
siê sk³ada. Pierwszy za¶ podzia³ wszechrzeczy to podzia³ na stwórcê
i na to, co stworzone. A w¶ród dialektyków za najlepszy uwa¿a
siê podzia³ dwoisty albo taki, który mo¿na sprowadziæ do dwudzielno¶ci.
Po có¿ mam mówiæ, ¿e ów s³awny Prometeusz i, jak powiada Lukian,
panteon basileus ton theon, czyli król wszystkich bogów, wynalaz³
tê liczbê dla ochrony i zachowania rodzaju ludzkiego. Tworz±c
bowiem cz³owieka wydoby³ z niego drug± jedno¶æ, kobietê, i po³±czy³
ich nierozerwalnym wêz³em, ka¿±c im wzrastaæ i rozmna¿aæ siê.
Tylko dwie s± wewnêtrzne zasady rzeczy: materia i forma. Dwojakie
jest ¿ycie - kontemplacyjne i czynne. Dwa s± prawa od Boga przekazane:
dawne, które Moj¿esz wskaza³ ¯ydom, i nowe, które objawi³ wiernym
sam Chrystus, prawdziwy i jedyny Syn Bo¿y, a zarazem Bóg i Zbawiciel
wszystkich, aposto³owie za¶ nauczali owego prawa w ca³ym ¶wiecie.
Niejedno jeszcze mogê w ten sposób opowiedzieæ, lecz powróciæ
muszê do mego zadania przypominaj±c najpierw, co pisze Alkuin
w Epitoma: "Liczba, która jest czê¶ci± matematyki, niema³o
ma istotnego znaczenia dla ducha, prowadz±c do poznania pierwszego
bytu i substancji oraz do usuniêcia wszelkiego b³êdu w poznawaniu
rzeczy postrzeganych zmys³ami." [...] W dziedzinie tej widzimy
jasne i przejrzyste dzie³a wielu synów naszej Macierzy. Ale gdzie,
pytam, s± tu gorsi od najbardziej nawet bieg³ych w tej sztuce?
tanis³aw
z Krakowa, Miko³aj z Tuliszkowa i Miko³aj z Wi¶licy [nazwisko
chyba zniekszta³cone - przyp. M.W.] z nie mniejszym zapa³em zajmowali
siê geometri±. Alkuin nie waha³ siê nazwaæ j± najpo¿yteczniejsz±
ze sztuk, s³usznie zaiste, bo z jej pomoc± mierzymy niebo i ziemiê,
a nastêpnie w naturalny sposób dochodzimy do badania spraw wy¿szych.
geometri± ³±czy siê te¿ geografia. Kto kiedykolwiek móg³ lepiej
lub bardziej uczenie opisaæ l±dy, dna mórz, wynios³e szczyty gór?
Dalej - na za³amaniach ska³, na wszelkich odleg³o¶ciach miêdzy
krainami i innych tego rodzaju rzeczach znaj± siê tak dok³adanie,
¿e - wydaje siê - ani na palec, ba, ani o w³os najcieñszy nie
myl± siê w swych obliczeniach.
aukê
za¶, która poucza o ruchach na niebie, o torach gwiazd wêdruj±cych
zwanych planetami, o ich wzajemnych stosunkach, o koniunkcjach
i opozycjach, o wp³ywie jednych planet na drugie i o niezliczonych
innych tego rodzaju rzeczach - astronomiê - tak pojmuj±, tak rozumiej±,
o owych sprawach tak uczenie rozprawiaj± i tak rzetelnie wyk³adaj±,
¿e odrodzi³ siê w nich chyba sam Ptolemusz, Kleomades, Proklos,
Teon, Pozydoniusz, Eratostenes, Hippach, Aratos, Cenzorinus, Marek
Maniliusz, Nigidusz Figulus, Marek Warron, Maternus, Gajusz Sulpicjusz
i inni s³awni astronomowie. A je¶li byli inni, którym nauki matematyczne
przysporzy³y s³awy u potomnych, to nale¿eli do nich Jan Regiomontanus,
Miko³aj Kuzañczyk, Jerzy Peuerbach, Jan Stofler - tak¿e i mój
nauczyciel, Jerzy Kolinicjusz z Wiednia i s³awni wychowankowie
naszej Macierzy - Marcin Król z Przemy¶la, znakomity doktor medycyny,
który jako pierwszy wprowadzi³ tu matematykê i astronomiê, Andrzej
Grzyma³a, Wojciech z Brudzewa i Jan G³ogowita. Dusze ich zamieszkuj±
teraz siedziby b³ogos³awionych. W naszych czasach natomiast -
Maciej Miechowita, Marcin z Olkusza i Micha³ z Wroc³awia, s³awni
doktorzy, których chwaliæ nigdy nie bêdzie za wiele. Ich przes³awne
dzie³a przysporzy³y autorom wiecznej chwa³y. Wydaje mi siê, ¿e
w³a¶ni oni ¶wietniej ni¿ inni przys³u¿yli siê naszej ¿ywicielce,
osi±gnêli bowiem trwa³± s³awê. A któ¿ w±tpi, ¿e jaka¶ nauka o
tyle wyró¿nia siê spo¶ród innych, o ile wspanialszy i szlachetniejszy
jest przedmiot? Nie mamy tu do czynienia z nauk± o prawid³ach
jêzyka czy umiejêtno¶ci prowadzenia dysput lub piêknego przemawiania!
Mowa tu o samych cia³ach niebieskich, o gwiazdach i ich naturze,
wielko¶ci, sile, uk³adach, o liczbie sfer niebieskich i ich ruchach,
o wschodzie i zachodzie gwiazd, o nastêpstwie dni i nocy, dlaczego
nie bywaj± raz d³u¿sze, a raz krótsze, ile jest stref ¶wiata i
czym siê ró¿ni± ich mieszkañcy; dalej - o krêgach i orbitach planet,
ich apogeach i epicyklach, o ró¿nych ich ruchach i po³o¿eniach,
o osi niebieskiej, o konstelacji Smoka, o cia³ach niebieskich,
o dziesi±tej lub pierwszej, dziewi±tej, ósmej sferze ruchomej,
o ruchach Saturna, Jowisza, Marsa, S³oñca, Wenus, Merkurego i
Ksiê¿yca: które w kierunku wschodnim, a które w zachodnim; nastêpnie
o zaæmieniach S³oñca i Ksiê¿yca, o odchyleniach i wielko¶ci b³êdnych
gwiazd, potem za¶ - jak Zodiak dzieli siê na dwana¶cie czê¶ci,
zwanych znakami, znaki na stopnie, stopnie na minuty, minuty na
sekundy, sekundy na tercje. Niektóre znaki zwie ziê pó³nocnymi,
inne po³udniowymi, jedne - mêskimi, dziennymi, wschodnimi, inne
znów - ¿eñskimi, nocnymi, zachodnimi. Do tego niektóre z nich
maj± ludzk± postaæ, niektóre zwierzêc±, s± i skrzydlate, i g³osem
obdarzone, jeszcze inne s± zupe³nie samotne lub te¿ maj± potomstwo.
[...] Gwiazdy rz±dz± poszczególnymi czê¶ciami cia³a ludzkiego
i krainami. [..] Z planet wyczytaæ mo¿na sk³onno¶ci i pragnienia
ludzkie, nieoczekiwane wypadki i niezliczone przysz³e zdarzenia.
"Chwa³a wiêc - ¿e powtórzê za Pliniuszem - waszemu geniuszowi,
o wy, którzy obja¶niacie niebo, i wy, znawcy natury".
ak
wielka i jak¿e wspania³a to sztuka, która sprawia, ¿e poznajemy
przesz³o¶æ, tera¼niejszo¶æ i przysz³o¶æ, aby przy¶pieszyæ lub
pomna¿aæ przysz³e szczê¶liwe zdarzenia, niepomy¶lnych za¶ albo
unikaæ, albo przynajmniej spokojnie je znosiæ! Zaiste, wielce
szczê¶liwy ten, komu przypad³a w udziale tak dog³êbna znajomo¶æ
boskich spraw! W tym miejscu mam ochotê powtórzyæ za Owidiuszem:
"Szczê¶liwi ci, którzy pierwsi zapragnêli je poznaæ i wst±piæ
do domostw niebian". Po có¿ wspominaæ, ¿e ¿eglarz nie znaj±cy
siê na gwiazdach czêsto nara¿a statek na rozbicie, a ¿e wiedza
ta nie mniej potrzebna jest rolnikom, poucza nas Wergiliusz w
pierwszej ksiêdze Georgik: "Wiêc musimy Arktura gwiazdy badaæ
z dala, czas Ko¼l±t konstelacji i l¶ni±cego Wê¿a, jak ten, co
dla ojczyzny Morze burz zwyciê¿a Czarne i Abydosa ostryg pe³ne
cie¶nie". [...] Lecz przecie¿ wy, szlachetni ojcowie, wszystko
to doskonale znacie, szczególna to bowiem chwa³a, ¿e wy jedni
spo¶ród wielu, krakowianie, opanowali¶cie tak wspania³± wiedzê
o gwiazdach. I nie w±tpiê, ¿e s³aw± wasz±, choæ ju¿ teraz wielk±
siê ona wydaje, jeszcze bardziej pomno¿ycie.
le
oto zwraca siê do mnie smutna nieco i za ³zami w jasnych oczach
Muzyka i powiada: "To ty, najniewdziêczniejszy z ludzi, gardzisz
mn± mimo przynale¿nej mi chwa³y? Czy¿ nie wiesz, ¿e to ja kojê
duszê s³odkim ¶piewem? Czy nie pamiêtasz, ¿e mi³a jestem wszystkim
bogom, ¿e d¼wiêkami mymi g³osiæ mo¿na chwa³ê samego nawet basileus
ton basileon, hos epi kat asteron kathetaj thronu, czyli króla
królów, który siedzi na gwiezdnym tronie? Có¿ zreszt± innego znacz±
s³owa Psalmisty: "Chwalcie Go d¼wiêkiem tr±by, chwalcie Go
psalterium i lir±" a w innym miejscu: "¶piewajcie Panu
now± pie¶ñ, ¶piewajcie na ca³ym ¶wiecie". Wreszcie jako ¿e
mi³a jestem bogom, ludzie tak¿e szczególnie mnie sobie upodobali,
a i ptaki nieustannie oddaj± mi ho³dy. Powiedz wiêc, powiedz koniecznie
i o moich poddanych, albowiem je¶li tego zaniedbasz, ujmiesz twej
Macierzy niema³± zaiste czê¶æ chwa³y. Dalej wiêc, nie zwlekaj
i przedstaw, jak wielk± s³aw± cieszê siê w tym mie¶cie".
Tak powiedzia³a, a jej rozkazy wszak¿e godzi mi siê wype³niæ.
Dobrze wiem przecie¿, ¿e my wszyscy, którzy pragniemy staæ siê
godni miana poety, jeste¶my podopiecznymi tej bogini, a chcieliby¶my
byæ jej najwierniejszymi s³ugami. Lecz ona sama ¶wietnie swój
wizerunek namalowa³a, tak ¿e nikt inny lepiej by tego nie uczyni³.
Przypomnia³bym wiêc wszystkich, którzy i w tej dziedzinie niema³ej
przysparzaj± nam chwa³y, ale tylu ich zewsz±d mi siê ukazuje,
¿e doprawdy nie wiem, od kogo mam zacz±æ. Z ¿alem pomijam tu Fincka,
ulubieñca Muz i wszelkiej melodii, lecz czas ponagla. Albowiem
choæ z waszego kraju pochodzi³, s³awa tego wielkiego muzyka dotar³a
nie tylko do Brytanii, lecz i na krañce ¶wiata.
le
ju¿ wzywa mnie Medycyna, od której ¿adna z nauk nie jest po¿yteczniejsza,
jak twierdzi Pliniusz we wstêpie do dziewiêtnastej ksiêgi swojego
dzie³a. Zgadza siê z nim Plutarch w pi¶mie O zachowaniu dobrego
zdrowia, które niedawno prze³o¿y³ na ³acin± Erazm z Rotterdamu:
"Po¶ród sztuk godnych cz³owieka wolnego medycyna nie jest
wcale mniej subtelna, mniej wspania³a czy wdziêczna od innych,
a zwolennikom swoim przydaj± wielkich korzy¶ci, mianowicie si³
i dobrego zdrowia". Jaki po¿ytek nam one przynosz±, os±d¼cie
sami. Czym bowiem, o bogowie, jest nasze ¿ycie? Czy udrêk± jedynie?
Czy najciê¿sz± tortur±, czy mêk± najsro¿sz±, gdy opuszcza nas
zdrowie? Có¿ innego czyni nasz ¿ywot bezpiecznym i wolnym od wszelkich
chorób, co, je¶li nie medycyna, o wiele lat przed³u¿a nam ¿ycie,
które bez jej pomocy - tak w±t³e przecie¿ - ju¿ dawno ulecia³oby
z cia³a? Wszak nikt nie w±tpi, ¿e od ¿ycia nie masz nic milszego
i wspanialszego. Albowiem, je¶li nawet spodziewamy siê po ¶mierci
najwiêkszych dóbr i siedzib pe³nych spokoju, rado¶ci, s³odyczy
i szczê¶cia, gdzie z wybranymi za¿ywaæ bêdziemy boskiego odpoczynku,
to jednak choæby dlatego nie chcemy ¿ycia doczesnego opu¶ciæ,
¿e napawa nas przera¿eniem niepewno¶æ, ilekroæ przyjd± nam na
my¶l nasze grzechy. S± ludzie, którzy wol± raczej cieszyæ siê
¿yciem doczesnym, a tamto nieznane bez ¿alu zostawiaæ innym, choæby
nawet wy¿ej nale¿a³o je oceniæ. I ka¿dy z pewno¶ci± - ¿e otwarcie
powiem, co my¶lê, - podziela zdanie Attyka, któremu ¶mieræ wydaje
siê z³em i nieszczê¶ciem. ¯e za¶ ¿ycie jest ludziom najdro¿sze,
widaæ choæby z tego, i¿ nawet najwiêksi mêdrcy, skoro nie mog±
¿yæ inaczej, pragn± ¿yæ w ksiêgach. Có¿ innego mog³oby znaczyæ
s³ynne s³owa Salustiusza: "Poniewa¿ samo to ¿ycie, z którego
korzystamy, jest krótkie, nale¿y pamiêæ po nas jak najd³u¿ej pozostawiæ"?
A s³owa Wergiliego: "lecz s³awê czynami rozszerzyæ"
có¿ innego mog± znaczyæ ni¿ to, ¿e staramy siê za wszelk± cen±
¿yæ jak najd³u¿ej? Wreszcie Masilio Ficino znakomicie pisa³ o
potrójnym ¿yciu. ¯a³ujemy te¿ innych, ¿e zmarli przedwczesn± ¶mierci±
z woli nie³askawego losu. Przyjacio³om naszym ¿yczymy, by do¿yli
wieku Nestora albo dni Sybilli. Przes³awiona jest wiêc sztuka
lekarska, ona jedna bowiem zaciekle walczy z Losem, jego ¶miertelne
strza³y czêsto na sw± tarczê przyjmuje w ten sposób od ciosu chroni±c
wielu, nieraz pozbawia ¶mieræ jej zdobyczy. Pomy¶l jeszcze, ¿e
i wszechmocny w³adca Olimpu, ojciec bogów i ludzi, rzecze: "nie
chcê ¶mierci grzesznika, wolê, by siê nawróci³ i ¿y³"; oraz:
"czcij ojca i matkê, aby¶ d³ugo ¿y³ na ziemi". Jaka¿
inna si³a ni¿ medycyna mog³a powstrzymaæ Atropos z wyci±gniêtymi
d³oñmi ¶piesz±c± przerwaæ niæ ¿ycia? Tylko sztuka lekarska, bowiem
srog± ¶mierci± gardzi i d³ugim ¿yciem w zdrowiu nas obdarza. S³usznie
wiêc powiada Homer: "Iatros gar aner pollon antaksios allon",
czyli - lekarz to m±¿ wart wielu innych. Jakie drzewo, pytam,
jakie ziele, jaki korzeñ, jakie wreszcie zwierz±, jak± cz±stkê
pozostawili medycyny nie zbadan±? A nie brak tu mê¿ów, dziêki
którym s³awa i chwa³a naszej Akademii dociera a¿ na krañce ¶wiata,
a¿ do gwiazd prawie. Rzym ma swojego Leonicenusa, Wenecja chlubi
siê Nolanusem [nazwisko prawie nieczytelne - przyp. M.W.], Niemcy
Kopusem, Francja wielce pyszni siê Ruellusem, Brytania za¶ poczytuje
sobie za niema³e szczê¶cie, ¿e pokazaæ mo¿e Linacre'a. Kraków
szczyci siê Miechowit±, Hipokratesowym, na Boga, synem. Je¶li
przyjrzymy siê jego przebogatej wiedzy, bystremu s±dowi, niezawodnej
bieg³o¶ci w leczeniu chorych, to oka¿e siê, ¿e ju¿ pod tym wzglêdem
niczym nie ustêpuje innym. Lecz ten czcigodny doktor przewy¿sza
wymienionych choæby tym, ¿e leczy zarówno cia³a, jak i dusze.
Znany z uczciwo¶ci, s³awny dziêki swym dobrodziejstwom i hojno¶ci,
pe³en ³agodno¶ci i mi³osierdzie, jest ostoj± dla niewinnych, w
winowajcach za¶ budzi lêk surowo¶ci±. Nie pragnie on maj±tkiem
z bogaczami, lecz cnot± i prawo¶ci± z szlachetnymi i¶æ o lepsze.
Jego to w³a¶nie, znakomici mê¿owie, nie bez wielkiej dla was chwa³y
i po¿ytku, wybrali¶cie sobie na rektora. Mo¿emy byæ pewni, ¿e
pod jego rz±dami nasza i tak przes³awna Akademia, ¶wietno¶ci±
nauk i obyczajów wyró¿niaj±ca siê spo¶ród wszystkich innych, zab³y¶nie
miêdzy nami, jak - ¿e powtórzê za Horacym - "ksiê¿yc miêdzy
mniejszymi gwiazdami". Nawet gdybym mia³ sto ust i jêzyków,
nie potrafi³bym jednak wyg³osiæ pochwa³y godnej doktora Miechowity.
Któ¿ bowiem móg³by tak wspania³e oznaki pobo¿no¶ci stosownie uj±æ
w przemowie? Jakie szko³y, jakie przytu³ki dla biednych, jakie
¶wi±tynie wybudowa³ na swój koszt ten pobo¿ny cz³owiek! I, ¿eby
nie uj±æ nic tak wielkiej dobroci i wspania³ej szczodro¶ci, ustanowi³
sta³± p³acê dla doktora, który by zaj±³ siê leczeniem biedaków.
Oto dowód ¶wiêtej zaiste hojno¶ci. Ale ¿eby nieudolno¶ci± moj±
nie umniejszyæ w czym¶ tylu ¶wietnych cnót wielkiego mê¿a, koñczê,
wiedz±c dobrze, czego nie mog± unie¶æ moje barki.
iech
wyst±pi± teraz czcigodne Prawa, aby¶my im oddali nale¿ny szacunek.
Wszak bez nich gorsi jeste¶my od zwierz±t. Albowiem, choæ zwierzêta
zupe³nie pozbawione s± rozumu, rz±dz± siê jednak naturalnym prawem.
Spójrzcie, proszê, jak± rzeczpospolit± maja maleñki pszczo³y,
którym nie wszystkie zmys³y s± dane - jak uczciwie ¿yj±, w³adzy
królewskiej siê poddaj±, pró¿niaków wypêdzaj±, owocami pracy ¿ywi±
króla, któremu pos³uszne s± w czasie wojny i pokoju. My wiêc,
którym "Stwórca da³ oblicze i rozkaza³ spogl±daæ w wysokie
niebiosa i dumne twarze wznosiæ ku gwiazdom", my mieliby¶my
pomin±æ prawa, naj¶wiêtsze dary sprawiedliwo¶ci, które ucz± nas
uczciwie ¿yæ, nie krzywdziæ innych, ka¿demu oddaæ, co mu siê s³usznie
nale¿y? Czym¿e bowiem innym jest prawo ni¿ znajomo¶ci± tego, co
dobre i s³uszne? Gdzie za¶ nie przestrzega siê tego, co dobre
i s³uszne, tam ¿adn± miar± nie mo¿e pomy¶lnie siê darzyæ. Jakich
to wystêpków dopuszczaj± siê wówczas ludzie, jakich zbrodni, mordów
i jeszcze gorszych czynów, je¶li takie mo¿na sobie wyobraziæ!
S³usznie wiêc czynicie, ¿e przyk³adacie siê do praw, bez nich
bowiem ¿adna rzeczpospolita istnieæ nie mo¿e. Wiadomo te¿ - ¿e
pos³u¿ê siê tu s³owami Cycerona - ¿e prawa wynaleziono dla dobra
obywateli, bezpieczeñstwa pañstw, szczê¶cia i spokoju ludzi. Celuj±
w nich i wasi Bartolusowie, Baldusowie, Panormitanowie - Andrzej
Góra, Jakub z Arciszowa, przes³awni doktorzy prawa kanonicznego
i kanonicy krakowskiego ko¶cio³a oraz Dominik z Secymina, wybitny
doktor prawa kanonicznego i kanclerz katedry gnie¼nieñskiej. Tak¿e
i ów czcigodny komentator praw, Ludwik Aliphio, niema³o nam s³awy
w tej dziedzinie przysporzy³. Albowiem choæ zwi±zany jest z dworem
jako sekretarz Najja¶niejszej Królowej Bony, to jednak rozwi±zuj±c
co dzieñ zagadki prawa pragnie "biegn±cym dodaæ ostrogi".
Zas³uguje on doprawdy na najwy¿szy szacunek, doskona³y ten bowiem
znawca praw obojga chcia³by jak najwiêksze rzesze s³uchaczy uczyniæ
podobnymi do siebie. Taka jest bowiem jego ¿yczliwo¶æ dla wszystkich.
e¶libym
za¶ próbowa³ wymieniæ, ilu mê¿ów wyró¿nia³o siê tu w ¶wiêtej filozofii,
to jest i w nauce o naturze, i w etyce, i w metafizyce, musia³bym
wyliczyæ ca³± ich listê. Byleby tylko kto¶ nie s±dzi³, ¿e powiedzia³em
tak raczej z chêci pochlebstwa ni¿ dlatego, ¿e tak jest w istocie!
Po có¿ mówiæ o Stobniczce, o G³ogowicie? Ich dzie³a dobitnie ¶wiadcz±
o znajomo¶ci filozofii. Nie wolno te¿ pomin±æ Sommerfelda, który
prócz tego, ¿e wyró¿nia³ siê wykszta³ceniem filozoficznym, zajmowa³
tak¿e niepo¶lednie miejsce po¶ród kap³anów Muz i Apollina. Do
tego jeszcze by³ nadzwyczajnym opiekunem m³odzie¿y; drugiego takiego
w tym czasie nasza Macierz nie mia³a. Lecz aby zbyt d³ugo nie
zatrzymywaæ was moimi wywodami, zwrócê siê ku ¶wiêtej teologii.
Przedmiotem jej rozwa¿añ jest Bóg, uczy nas ona prawide³ dobrego
¿ycia, bada tylko sprawy boskie. Jedynie pisma teologiczne godne
s± miana literatury, jak powiada Erazm, którego nie waha³bym siê
nazwaæ ksiêciem i ojcem literatury ³aciñskiej. A poniewa¿ tylko
teologia czyni ludzi pó³bogami prawie, tak¿e i w tej nauce nad
naukami, której wszystkie pozosta³e niby niewolnice s± pos³uszne,
ma nasza Macierz znakomitych mistrzów. Mê¿owie to bez skazy, czcigodni
uczeni, co naukê Chrystusow± u samych ¼róde³ czerpali: Ludolf,
prowincja³ dominikanów, rzadki kwiat religii, ozdoba i chluba
wydzia³u teologicznego, Stanis³aw Biel, Maciej z Szyd³owa, Miko³aj
Mikosz i Micha³ z Wroc³awia - teologowie pe³ni powagi i wiedzy,
których z pewno¶ci±, nie bez wielkiej dla nich chwa³y, najznakomitszym
uczonym przeciwstawiæ mo¿na. Lecz czemu mno¿ê wci±¿ imiona przedstawicieli
poszczególnych dziedzin? Wszêdzie widzê ich tu tylu, ¿e doprawdy
waham siê, kogo mam najpierw wymieniæ. Je¶libym chcia³ mówiæ o
zmar³ych, nawet ca³y dzieñ by mi nie wystarczy³, je¶li o ¿yj±cych,
to nie zd±¿y³bym ich dzi¶ wyliczyæ. Co wiêc czyniæ? By³oby przykro
pomin±æ ich milczeniem. Lepiej wiêc siê stanie, je¶li spo¶ród
tak wielu wspomnê kilku wielce czcigodnych mê¿ów, którzy osi±gnêli
zaszczyty godne swoich cnót: kardyna³a ostrzyhomskiego, Piotra
- biskupa przemyskiego i podkanclerzego tego szczê¶liwego królestwa,
Jana - biskupa poznañskiego, Jana Turzo - biskupa wroc³awskiego,
Erazma - biskupa p³ockiego, Jerzego - biskupa Piêciuko¶cio³ów,
Stanis³awa Turzo - biskupa o³omunieckiego, Jana - sufragana krakowskiego,
Henryka - sufragana wroc³awskiego i Piotra - sufragana p³ockiego.
Niedostatek czasu nie pozwala mi godnie uczciæ ich pochwa³ami.
Zreszt± cnota i wiedza ka¿dego z nich s± zbyt wielkie, i¿bym je
móg³ nale¿ycie wys³awiæ. Ktokolwiek chcia³by oddaæ nale¿n± cze¶æ
ogromnemu wykszta³ceniu uczonych ojców, do¶wiadczeniem nabytej
niezwyk³ej m±dro¶ci i innym cnotom, ten z pewno¶ci± musia³by pisaæ
mowy pochwalne o ka¿dym z osobna.
,
miasto przes³awne, godne najwy¿szych pochwa³, które¶ jest wielkich
mê¿ów Macierz±, szlachetnych umys³ów szczê¶liw± ¿ywicielk±! Któ¿
móg³by godnie wys³owiæ, ³askawa Matko, twoj± wspania³o¶æ, twój
majestat? Niedostatek talentu i nieudolno¶æ nie pozwalaj± wypowiedzieæ
tak wielkiej chwa³y, która o tyle ³atwiej umys³em poj±æ ni¿ uj±æ
w s³owa. Je¶li wzi±æ pod rozwagê twój dar piêkno¶ci czy chwa³ê
bogactwa i wszelkiego dostatku, czy p³ody wszelakie ¶wiêtych sztuk,
czy nienaganne obyczaje, czy wreszcie poszanowanie pobo¿no¶ci
i sprawiedliwo¶ci to z pewno¶ci± wszystkie miasta oddaj± ci palmê
pierwszeñstwa. Ty¶ matk± ubogich, ty¶ nieustann± ¿ywicielk± bogatych,
ty wszystkich swymi dobrodziejstwami chêtnie obdzielasz, ty niezrównane
talenty na ¶wiat wydajesz, za twoj± spraw± dane nam widzieæ niebiosa,
dzie³a d³oni boskich, ksiê¿yc i gwiazdy, które On sam stworzy³.
Wspieraj mnie wiêc, b³agam, ³askawa rodzicielko, wspieraj, proszê,
¿yczliwa! Przyjmij dowód mej czci i zapa³, który, choæ wart on
niewiele, pokornie ci ofiarujê. Przygarnij mnie, czu³a Matko,
i nie wzbraniaj zaliczyæ do grona twych s³ug kogo¶, kto darzy
ciê najwy¿szym szacunkiem. Pozwól, proszê, bym z³±czy³ moje usta
z ¶wiêtymi pucharami nauk! Spraw, bym godnie mieni±c siê synem
tak wielkiej Macierzy, powróci³ do mojej Brytanii. Je¶li wiêc
dane mi bêdzie odczuæ kiedy¶ ³askawo¶æ twojego majestatu "wieñcem
strzy¿onej oliwki ozdobiê g³owê, nios±c ofiary; wie¶æ lubiê procesje".
Tyle tylko o przes³awnej naszej Macierzy, o wiele wspanialszych
pochwa³ ze wszech miar godnej, pozwala mi powiedzieæ zarówno moja
nieudolno¶æ i mizerny talent, jak niedostatek wiedzy i sztuki
wymowy. Wiem, ¿e jest wiêcej rzeczy, które zapewni³yby mi obfito¶æ
tematu, wola³em jednak wêdrowaæ po tym polu prawdziwej chwa³y.
Wy przeto uwagê zwróæcie nie na to, co uczynili¶my, lecz co chcieli¶my
uczyniæ. W przysz³o¶ci lepszych rzeczy o mnie siê dowiecie, byleby
tylko nie by³o oczywiste, ¿e ta mowa spotka³a siê z wasz± wzgard±.
teraz tobie, s³awny i znakomity rektorze, wam, prze¶wietni ojcowie,
doktorzy i tej przes³awnej Akademii senatorowie, magistrowie,
baka³arze i wszyscy pozostali tu zgromadzeni, nale¿± siê nieustanne
dziêki za to, ¿e ulegaj±c waszej szlachetno¶ci raczej, ni¿ mojej
powadze, ³askawie u¿yczyli¶cie mi tego miejsca i wys³uchali¶cie
¿yczliwie. S±dzê, ¿e dana mi bêdzie sposobno¶æ, bym kiedy¶ chwa³ê
i cnoty wasze rozg³osi³ w dalekiej Brytanii i nieprzerwan± pie¶ni±
nie¶miertelnymi je uczyni³.
<< WSTECZ
* GÓRA STRONY * DALEJ
>>
|